2010-12-13

Święte intencje

Jako, że ostatnio Starszy Skorpion Sztabowy jest dorosły i nijak się dzieckiem nazywać nie pozwala, w niedzielę, na mszy dla dzieci, jedynie Młodszy SS stawił się na wezwanie kapłana, do obecności w bezpośredniej bliskości ołtarza. Starszy pozostał w roli obserwatora, chociaż dziecięcię w nim jeszcze całkiem żwawe, bo choć na pozycji ukrytej, to na pytania księdza reagował podskokami i zgłaszaniem chęci wypowiedzi podniesioną ręką. Dość rzec, że żałował, że nie poszedł.

Co innego Młodszy. Nie dość, że poszedł, to jeszcze udało mu się dopchać do mikrofonu (w końcu największy tam był) i zapodać duchownemu celującą odpowiedź.

Pytanie zaś brzmiało:
K: Za kogo się jeszcze pomodlimy?

Odpowiedź:
MSS: Za zmarłych.

Kapłan przyjął wypowiedź młodzieńca z radością i ukontentowaniem, i choć ubrał modlitwę we własne słowa, Młodszego tym w żaden sposób nie zdemotywował.

Powróciwszy z wyprawy pod skrzydło Rodzicielki, Młodszy pochwalił się osiągnięciem, które nawet u Starszego podziw wzbudziło.
MSS: Słyszałaś mamo. To ja mówiłem.R: Taaaak... a co mówiłeś?
MSS: No powiedziałem "za zmarłych".

R: Hm... super.
MSS: Chciałem powiedzieć jeszcze "za dzieci polsatu", ale nie zdążyłem.


2010-12-02

Zima

Diego...
nie leż tak...
idź do domu...
mmmmminus piętnaście jest...



No i ...?
 

2010-11-25

Skazana na komplement

Jak w tytule... Rodzicielce zdaje się ostatnio, że wraz z wiekiem i rozszerzaniem się wachlarza "ale" jakie kobieta może mieć do własnego wyglądu, niespodziewanie staje się obiektem pociechy i pieszczotliwych wręcz komentarzy na swój temat.

To, że Rodzicielka jest najpiękniejsza na świecie, to już właściwie oklepany banał. Jest też najzgrabniejsza, najładniej się uśmiecha, nawet ładniej niż Laura i Asia, ma piękne oczy, włosy i paznokcie. Ogólnie normalka. I chociaż niezgodna z prawdą, ale miła i ciepła dla serca.

Oczywiście autorem owych komplementów jest Młodszy Skorpion Sztabowy, który pomimo coraz częstszych ostatnio, nastolatkowych wybryków, pozostaje wiernym Rodzicielki wielbicielem i fanem.

Starszy Skorpion Sztabowy rzadko mówi co myśli, gdyż jest ci on mrocznym i tajemniczym białogłowym, który swe opinie szanuje i na wiatr nie rzuca. (W praktyce ciężko przebić się przez kwiecisty słowotok Młodszego SS.) Ostatnio jednak podjął on próbę przymilenia się Rodzicielce, co niespodziewanie mu się udało.

Przemieszczając się ostatnio samochodem w strugach śniegu (w strugach) i poszukując piżamy dla wciąż wydłużającego się Starszego SS, w trakcie jednego z postojów Rodzicielka rzuciła okiem na swe oblicze w lusterku wstecznym wehikułu. Jakież było jej przerażenie, kiedy dostrzegła na nim kilka niezwykle głębokich zmarszczek. Osłupiała patrzyła się na przebrzydłe linie, których w domowym lusterku, w łazience absolutnie nigdy widać nie było.

Po chwilowym zesztywnieniu westchnęła zrezygnowana i burknęła tylko pod nosem do siebie:

- Ależ ja mam zmarszczki... stara baba ze mnie...

Na co z tylnego siedzenia, niespodziewanie, bez namysłu, niczym z odsieczą przyszło pocieszenie:

- Nie przejmuj się mamo, zmarszczki są ozdobą na twarzy i dodają jej profesjonalizmu.

W pierwszej chwili rodzicielka osłupiała na dźwięk komplementu z ust Mrocznego. Zaraz potem jęła zastanawiać się czy komplement jest komplementem i co oznacza. W trzeciej sekundzie postanowiła się z niego ucieszyć.

Zresztą i tak było już zielone.

2010-11-05

Rozwałka w przychodni

Młodszy Skorpion Sztabowy zaczyna ostatnio przejawiać oznaki wzmożonego zapotrzebowania na rozśmieszanie powalonych jesienną szarugą domowników. I trzeba mu przyznać, że coraz lepiej mu to wychodzi.

Wczoraj Młodszy wraz z Rodzicielką udał się do przychodni rejonowej celem odbębnienia wizyty kontrolnej. Czekanie przedłużało się, w gabinecie lekarskim zawodziły szczepione dzieci, co dość znacznie psuło morale zebranych w poczekalni, a za chwilę Młodszy miał wziąć udział w dodatkowej lekcji pływania na basenie. Nic dziwnego, że był zniecierpliwiony, znudzony i niezadowolony.

Siedząc na zielonym krzesełku zwrócił uwagę na chłopca, około 5 letniego, który z językiem na brodzie usiłował grać w jakąś grę na komórce taty. Dziecko to niewątpliwie było chore, ponieważ z jego gardła, tudzież nosa dobywał się ciężki, ochrypły, bulgocząco-gulgoczący oddech. Ani ów oddech, ani zielony gil cieknący z nosa nie przeszkadzały chłopcu w dobrej zabawie z komórką. Kuba jednak patrzył na osobnika z coraz większym obrzydzeniem i co chwila porozumiewawczo zezował na Rodzicielkę, kiedy z krtani malucha dobyło się jakieś głośniejsze charczenie.

W pewnym momencie uśmiechnął się do siebie pod nosem, a po chwili pochylił się, aby podzielić się z Rodzicielką jakże błyskotliwą myślą:

- Mamo... patrz młody Lord Vader...

Pomimo niestosowności takiego porównania - wypowiedzianego dość głośno i bez krępacji - Rodzicielka nie dała rady... stoczyła się z krzesła i poturlała się pod kaloryfer wiszący na przeciwległej ścianie.

2010-10-25

Na basenie

MMS: MamoooOoo, coś ci powiem, co dzisiaj mi się śmiesznego przydarzyło na basenie. Pływam, pływam i nagle podpływa do mnie chłopak, conie? I tak sobie rozmawiamy:

Ja – Cześć.
Chłopak – Cześć.
Ja – Pierwszy raz tu jesteś?
Ch – No. A ty?
Ja – Ja też. A umiesz pływać?
Ch – Troche. A ty?
Ja – Ja się uczę dopiero. Mam na imię Kuba, a ty?
Ch – A ja… Weronika.



2010-10-09

Szpital



Dla zorientowanych i zainteresowanych Młodszy Skorpion Sztabowy "zakączył" hospitalizację i jest w domu. Wyniki przebrzydłego badania zwanego gastroskopią są zadowalające i uspokajające.

Co do samych badań to gastroskopia okazała się tylko zmorą i strachem dla rodzicielki. Młodszy najbardziej bał się kłucia. Od 3 tygodni domagał się zapewnienia, że żadne zastrzyki nie będą potrzebne, a kiedy je otrzymał był w miarę spokojny. Na kilka dni przed zaplanowaną wizytą w szpitalu strach przybrał na sile i opanował sytuację, czytaj spowodował kompletny chaos. W korytarzu szpitalnym Kuba był gotów uciekać do innego kraju i tam żyć pod przybranym nazwiskiem. A kiedy bardzo miła pani pielęgniarka, chcąc uspokoić Młodszego powiedziała:

- Nie martw się, dziś nie będzie żadnych badań. Pobiorą ci tylko krew do badań i to wszystko...

... dziecko mi się rozpłynęło we łzach totalnie.

Okazało się jednak, że izba przyjęć dysponuje magicznymi plasterkami (nota bene nazywają się EMLA), dzięki którym - ze zdumieniem muszę przyznać - zastrzyki stają się całkowicie bezbolesne.

Niestety, sprawy i tak komplikowały się w porządku lawinowym. Okazało się, że zamiast zastrzyku czy pobierania krwi, zostanie założony wenflon... WENFLON... igła na stałe...

W każdym razie przeżył Kuba, przeżyła rodzicielka, przeżył tata i cała rodzina...

Poniżej znajdują się wizualizacje Kuby, poprzez które przelewał na papier swoje strachy i jako tako się uspokajał.

Swoją drogą jak człowiek - nawet taki mały - potrafi sam sobie pomóc.





* * *

W celu uwiecznienia poniżej jeszcze zapis smsowej korespondencji od Kuby ze szpitala.



06.10.2010 22:50 – Mamo niechce misie spaci i koledze terz.

06.10.2010 22:54 – Ale mi się niechce no serjo mamo

06.10.2010 23:11 – Ale niemoge spac mamo help to SOS

06.10.2010 23:16 – Nie kotki dwa nie pomoze.

07.10.2010 04:36 – Mamo spisz? Ja niemoge spac pomuz

07.10.2010 05:40 – Mamo pomuz

07.10.2010 05:44 – Mamo wstawaj wiesz jak długo spisz?

07.10.2010 05:46 – Mamo jurz 5:46‼‼‼‼‼‼!

07.10.2010 05:50 – Mamo drrrrrrrrrriiiiinnnnnnnn Wstawaj! Wstawaj! Wstawaj!

07.10.2010 05:51 – Mamo a ty wogule odbierasz?

07.10.2010 06:13 – Mamo musze ci cos bardzo waznego… niemoge zasnąć i nie spalem calusienkom nocke.

07.10.2010 06:20 – Mama :-D Ale jak mam o czymś myśleć jeżeli w nocy terz tego prubowałem i som skutki

07.10.2010 06:22 - buuuu jestem zmeczonyyyy

07.10.2010 06:24 – Nudno tu pani mówi, że mam zostawić komórkę i spać. a ja nie mogę.

07.10.2010 06:30 – Ja ciebie terz :* najmocniej na swiecie.

07.10.2010 07:01 – Mamo, boli mnie renka. Jakoś dziwnie.

07.10.2010 07:13 – Mamo a kiedy majom mi robic to gastroskopie ? bo mam takiego stresa że nie wyrobie

07.10.2010 07:17 – Była pani i powiedziała że zaraz gastra, Bende taki po głupim Jasiu??

07.10.2010 09:10 – Mamo ja nie chce badania zabiegu mamo proszę proszę pliz. Badanie jest konieczne. Będzie dobrze, ale nie wiem jak to boli wiesz jak boli?

07.10.2010 09:25 – Co jak zrobiłem, rze mi Bug taka kare daje? Może wiesz?

2010-10-05

O żesz

To jest Matrix



... to nie jest Dżekson...
... tylko jakiś tam Earnest Valentino...

Link 1

2010-09-24

Wspominki

Dzisiaj wspominki.

Jako że się z jednostki rodzicielskie (jak to Kuba mówi) non stop przeprowadzają, bo nigdzie im nie jest wygodnie i nawet w obrębie tego samego domu raz śpią na górze, raz na dole, migrują też meble, sprzęty, nie mówiąc już o dzieciach (luz ma Diego, ale on mieszka na podwórku)... więc jako że wciąż jesteśmy w ruchu zawieruszają się wciąż jakieś papiery, dokumenty, biżuteria, notatki, a najbardziej to się zawieruszają ładowarki do telefonów, ale to już bez związku z przeprowadzkami.

W każdym razie wraz z wszystkimi wymienionymi wyżej rzeczami, zawieruszają się też wszelkie liściki, laurki i notatki odręczne, dzięki czemu ten blog swego czasu hulał, a teraz trochę przygasł.

Kiedy już przeprowadzka ucichnie, niektóre rzeczy się znajdują. I jedną z takich odnalezionych rzeczy jest list pokutny od dzieci, który chyba z pół roku wisiał na tablicy korkowej, nad biurkiem rodzicielki, tak jej się podobał. List zamieszczam poniżej, a uwagę należy zwrócić nie tylko na poważny i wzniosły ton, ale także na wyraz oczu pokutników.




Jakbym to już gdzieś widziała...


 

2010-09-21

Aerobik

OK. Sprawa wygląda tak.

Od jakiegoś pół roku nosiła się Rodzicielka z zamiarem pójścia na aerobik. Nosiła się, nosiła, aż w końcu poszła. Oczywiście podlizuch i kadziarz Młodszy Skorpion Sztabowy twierdzi, że cytuję Mamusia jest chudziutka i jak jeszcze schudnie to zniknie, ale tak dobrze to ni ma. Zapasy są już w ilościach przekraczających wszelkie normy, nie mówiąc już o tym, że noszenie magazynu wszędzie ze sobą staje się coraz bardziej uciążliwe.

Poszła więc Rodzicielka ku wielkiemu przybytkowi o nazwie Aqua Park, w którym to wszelkie aerobiki i inne zajęcia zdrowotne się odbywają.

Łatwo nie było od samego początku.

Już przy wejściu napotkała Rodzicielka pierwszą przeszkodę w postaci zbitej, wrzeszczącej masy wysokości tak około metr dwadzieścia, która stłoczona w holu głównym uniemożliwiała wejście. Zaparła się tedy kobieta, napięła zapasy i mięśnie pod nimi, ostrogi wbiła w ziemię i nie bez wysiłku rozgarnęła masę skrzydłem drzwi wahadłowych.

Następnie dobrnąwszy do punktu informacji napotkała drugą przeszkodę w postaci zbitej, wrzeszczącej masy wysokości tak około metra siedemdziesiąt, która z wściekłością napierała na lichą ladę i przerażone dziewczę za nią. Każdy chciał, aby dziewczę rozmawiało tylko z nim i tylko jemu powtarzało trzynaście razy gdzie, z kim i dlaczego. A wyglądało to mniej więcej tak:

- Proszę pani‼!Zapisy na naukę pływania!?!?!

- Dla kogo?

- Dla nas‼!

- Ale dla dziecka czy dla pana też?

- Dla dziecka‼!

- Ile lat?

- 11!

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- I co ja tam w butach mam wejść?

- No nie w butach pan nie wejdzie.

- Proszę pani, dziewczynka na naukę pływania‼‼

- Ile lat?

- 12.

- Musi pani dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Ale to jak ja mam tak z nią wejść?

- Tak.

- Niech pani jeszcze raz powie, bo ja nie rozumiem.

- Musi pani dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Aha...


- Proszę pani, 10 latek, nauka pływania.

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Jaaaaaak toooooo?!?!?!

- Proszę pani dziecko na naukę pływania‼‼‼!

- Ile ma lat?

- 10.

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia...
itd.


Stała tam rodzicielka jakieś 7 i pół minuty i w osłupieniu patrzyła na ten tumult potworny. W tym czasie bąknęła kilka razy: Aerobik? Aerobik?, ale z powodu nie posiadania siły przebicia, informacji nie otrzymała i zrezygnowana jęła się przez masę przeciskać w tą stronę holu, która jej się wydała najbardziej przyjazna. Zdeptawszy kilka istnień o jeszcze mniejszej sile przebicia, z prawie zwichniętą nogą, z potarganymi włosami kobieta doczołgała się w miejsce, gdzie ścisk był mniejszy.Tam nagle zobaczyła pulpit, a za nim młodą, rudą wydrę, która na widok rodzicielki rozbłysnęła przebrzydłym, urzędowym uśmiechem.

- Aerobik? – wysapała rodzicielka.

- Pójdzie pani tym korytarzem, tam są schodki na dół. Prosto i w prawo.



Podpiwniczenie przeznaczone na sale do aerobiku były raczej surowe i zimne. Zaraz naprzeciwko rejestracji wyginały się na siłowniowych przyrządach jakieś niezidentyfikowane masy mięśniowe. Za to pani w recepcji była bardzo sympatyczna, oszczędna w urzędowych uśmiechach, konkretna i zdawkowa. Po 5 minutach rodzicielka siedziała na kanapie w holu, w części aerobowej i patrzyła z zachwytem na zgrabne ciała, które wyginały się na sali. To było to. Oczyma duszy już widziała siebie, jak w czarnym trykocie pomyka szpagatami przez salę w stylu Edyty Herbuś.

Niestety tu radość i humor się kończą.

Kiedy zaczęły się zajęcia, jasnym się stało, że przyszli na nie jedynie zawodowcy. Żadnych amatorów. Wyczynowe stroje sportowe, profesjonalne obuwie, wysokiej klasy zapięcia do włosów, butelki z wodą, ręczniki z napisami sponsorów i te sprawy. Na tym tle rodzicielka w czarnych leginsach i w koszulce z kwiatem prezentowała się trochę bezbarwnie. Ale nic to – powtarzała sobie w głowie – grunt to komunikacja. Kwiat na koszulce i czarne gacie to sygnał, żem żółtodziób i nowicjusz. I faktycznie. Po chwili z grupy jędrnych 20-latek wyłoniła się trenerka i podbiegła do rodzicielki.

- Pani pierwszy raz?

- Tak.

- Pierwszy raz w życiu?


(Yyyyyy… nie wiem, to życie już tyle trwa.) - Tak.

- Niech się pani nie zniechęca i nie przejmuje. Na początku mogą być trudności, ale to tylko na początku. Dziś zrobimy i tak lekki trening. W zeszłym tygodniu był tu cały rządek TAKICH pań. I dały jakoś radę.

Rodzicielka jeszcze raz powiodła wzrokiem po sali. Może grubasy schowały się gdzieś na filarami?

- I gdzie one dzisiaj są?

- No właśnie nie wiem. Ale niech się pani nie przejmuje. Początki są trudne. A to jest grupa średnio zaawansowana. Więc da pani radę.


Odwróciła się na pięcie i złośliwie napinając jędrne pośladki odbiegła niczym gazela.
Nie ma co. Zmotywowała Rodzicielkę do pracy nad sobą tak bardzo, że ta oczyma duszy już widziała siebie jak pod koniec tych zajęć, w dramatycznej scenerii błyskającego na niebiesko koguta, zabiera ją karetka, a sanitariusz na noszach co chwila próbuje przywrócić akcję serca defibrylatorem.

Nic to. Po krótkiej pogawędce trenerka założyła na ucho patyczek z mikrofonem i uruchomiła… MUZYKĘ. Fala uderzeniowa wbiła rodzicielkę w ścianę.Trenerka coś tam mówiła do mikrofonu, ale dziki bigbit, który dobywał się niepozornego skądinąd urządzonka stojącego na ziemi sprawiał, że Rodzicielka mogła jedynie obserwować co się dzieje. Po chwili dała się ponieść rytmowi i zaczęła ćwiczyć z grupą.

Przez pierwsze 10 minut szło jej całkiem nieźle. Układ kroków nie był, aż tak skomplikowany. W bok i w bok, rączka, rączka, na cztery, dwa, trzy, cztery, obrót. W jedenastej minucie na czole rodzicielki pojawił się pot. W dwunastej minucie zaczęły boleć nogi. Nie to było jednak najgorsze.

Być może stałe bywalczynie aerobiku, które będą się tu wymądrzać wiedzą, że na takich zajęciach tańczy się jakieś układy. Rodzicielce też coś majaczyło na ten temat. Ale praktyka przerosła wyobrażenia. Po nauczeniu się w miarę jakichś 20-25 kroków, powtarzanych przez trenerkę kilkakrotnie, panie rozpoczęły zawodowy You can dance i bez żadnych powtórzeń zaczęły odstawiać piruety, fiflaki i layouty, których Rodzicielka w żaden sposób nie nauczyłaby się nawet za milion lat. Następne 5 minut spędziła więc wykonując krok podstawowy: w bok, w bok, po czym nie widząc szansy na jakieś ludzkie ćwiczenia poddała się, zdezerterowała i poszła z rykiem do domu.

Strapiony małżonek widząc chmurną minę rodzicielki bąknął coś jeszcze cicho o aqua aerobiku (aerobik w wodzie), ale nie, oooo nie, już ja widzę ten aqua aerobik, aerobik dla grubasów, który w praktyce jest pewnie nauką pływania synchronicznego, połączony z kursem nurkowania i wyławiania pereł.

Nie, dziękuję!




Idę się przeprosić z orbitrekiem, którzy porzucony stoi w holu. Może mi wybaczy.

Czuwaj.

2010-09-17

Bójka w szkole

Relacja Młodszego Skorpiona Sztabowego: Mówię ci mamo, takiej bójki w życiu nie widziałaś. Tak się lali, że do krwi. A było to tak. Tomek mnie zaczepiał i zaczął kopać mój plecak. Ja mówiłem „Przestań! Przestań!” a on dalej swoje. No to Adrian, który mnie teraz lubi (z naciskiem na TERAZ) stanął w mojej obronie i Tomka odepchnął. Wtedy Tomek wpadł w taką wściekłość, że rzucił się na Adriana na oślep. I jeszcze tak krzyczał piskliwie. Adrian go oczywiście jedną ręką przewrócił na ziemię, i go tak przytrzymywał, żeby się Tomek uspokoił. Ale nie. Tomek jeszcze bardziej się wściekł i zaczął się rzucać jak nienormalny i drzeć jakby go ktoś ze skóry obdzierał. Adrian był zdziwiony i mówił mu cicho i spokojnie, żeby się uspokoił. Ja widziałem mamo, że Adrian nie chce się z nim bić, i że bardzo przykro mu było tak trzymać Tomka, a nawet widziałem, że miał łzy w oczach, bo mu było Adriana żal, ale go nie puszczał, bo się bał, że Tomek zrobi komuś krzywdę.

Relacja Tomka: A Kuba i Adrian zaczepiali mnie, a potem mnie bili i pluli i mnie wyzywali. Ja ich nie biłem, tylko raz popchnąłem Adriana i dwa razy Kubę i potem jeszcze kopłem Kubę, bo mnie wkurzył.

Relacja Adriana:

Relacja Kamili
: Plose pani, oni się bili i Adrian i Tomek i Kuba i Sebastian tes. A Tomek to był całkiem cerwony jak burak i strasnie ksycał.

Relacja nauczyciela dyżurującego: Pobili się, tak. Adrian to na pewno, a potem Adam i ten mały… Konrad tak? Ale ja tego nie widziałam.

Relacja pani pielęgniarki: Tomek przyszedł i skarżył się na ból nogi. Odesłałam go na lekcję.

Relacja pani sprzątaczki: Ten… ten mały to się cały czas leje, z kim popadnie (Adrian), a ten chudy podjudza pani, złośliwy jest (Kuba).Ten duży w paski… też nie lepszy (Tomek).


Pani kochana, teraz to pani nie dojdzie kto kogo i dlaczego bił. Oni sami już nie pamiętają.

2010-09-13

DKMS

Co to jest DKMS czytaj TUTAJ. Zarejestrować się można TUTAJ.

Chodzi o rejestrację dawców szpiku dla chorych na białaczkę.

Co to szkodzi? Nic nie boli? A jaki pożytek.




PS. Chciałam tu umieścić fotę mojej kończyny, która po pobraniu krwi zmieniła kolor na biskupi. Pani pielęgniarce wyjątkowo ręce się trzęsły i w efekcie powstał prawie tatuaż z podobizną Marlin Monroe w trakcie wykonywania mostka w piosence Diamonds Are A Girls Best Friend. No, ale dobry uczynek wymaga poświęcenia i nieużalania się nad sobą. Więc foty nie będzie.

Czuwaj!

2010-09-10

Zawieszadełko



To, to coś na co jedni mówią „odstraszacz złych duchów”, a inni „pamiątka znad morza”. Grunt, że wisi na naszym balkonie i przyjemne stuka drewienkami kiedy wieje wiatr. Młodszy Skorpion zasłuchawszy się któregoś dnia stwierdził nawet, że jak się zamknie oczy to się czuje jak w programie tego pana na bosaka (Boso przez świat, Cejrowski). No fakt, jakieś podobieństwa są.

Ja tam przesądna nie jestem. Ale tylko z rozsądku. Mimo wszystko kilka razy się zdarzyło, że takie gadżety, czy to poprzez autosugestię czy inne moce tajemne, zamieszania w domu narobiły.

Jednym z nich był Żyd. Obrazek przedstawiający Ortodoksyjnego Żyda wyciskającego cytrynę do kielicha. Obrazek był bardzo ładny, posiadał śliczną ramkę i kolorystycznie pasował do przedpokoju. W dodatku ktoś jeszcze szepnął do ucha (no właśnie – KTO!???), że jak Żyd jest w domu, to i pieniądze są.Wiadomo człowiek chciwy jest nim się opamięta. To Żyda kupił. I powiesił go w pasującym do obrazka przedpokoju.

No i się zaczęło.

Najpierw dostało się najmłodszemu. W czasie powrotu z jakiejś nadjeziornej eskapady, zbyt szeroko otwarte okno i przeciąg w aucie wywołały u niego postrzał czy jak kto chce lumbago. Od głowy po pas był zesztywniały, a każdy ruch powodował ból. Kto zna Kubę wie jak potworny to był ból i potrafi sobie wyobrazić jak wymownie Skorpion okazywał cierpienie. Dom drżał w posadach,a na wszystkich kryształach w domu pojawiły się pęknięcia. Fakt faktem ból przy tej dolegliwości jest spory i skończyło się na wycieczce karetką do szpitala. (Nota bene tam dopiero stwierdzono co dolega Sztabowemu).

Po Kubie przyszła kolej na tatę. Robiąc porządki w piwnicy spuścił sobie na nogę jakąś część dziwnej maszynerii i zafundował sobie krwawe wybroczyny z ranami szarpanymi i miejscowymi podpuchnięciami od kolana po stopę. Wzdłuż piszczela, co dopowiem jeszcze by wzmocnić wrażenie i grozę sytuacji.Obyło się bez szpitala i co ważniejsze bez karetki.

Niewielka odległość między zdarzeniami kazała Rodzicielce przyjąć pewne podejrzenia. Już wcześniej zdawało się jej, że czuje od obrazka z Żydem jakieś złe intencje. Tego dnia, po wypadku męża najdroższego oświadczyła na głos, że wie czyja to sprawka i jak jeszcze coś złego się wydarzy będzie niewesoło. Co powiedziawszy zarejestrowała lewym uchem syrenę, która zbliżała się do drzwi mieszkania. Po sekundzie do domu wpadł Adi, zalany łzami i zrozpaczony. Pomiędzy strzępami podartych spodni widać było krwawą miazgę, która pozostała po kolanie Skorpiona.

Nie będę tu opisywać co działo się potem z biednym obrazkiem z Żydem. Blog musiałby być od 18 lat, a sceny te przeznaczone byłyby tylko dla czytelników o mocnych nerwach. Dość powiedzieć, że obrazek przestał istnieć.

Drewniane zawieszadełko na razie kołysze się spokojnie i krzywdy nikomu nie robi. Wręcz przeciwnie właśnie, nastroje jakby złagodniały,a na opustoszałym balkonie wciąż kręcą się jacyś goście. Jak nigdy. Może prawdziwie od serca dany.

Buzia Monia.

2010-09-08

Grzybobranie

No dobra, dobra. Już piszę.

Było grzybobranie. Oj było.
Las przychylnie nas potraktował i sypnął skarbami.
Oczywiście najlepiej w rankingu wypadli ci, którzy mają do ściółki leśnej najbliżej, czyli Skorpiony i tu padał rekord za rekordem.
Absolutnym zwycięzcą okazał się Adi, który na 5 sekund przed końcem grzybobrania znalazł zdrowego podgrzybka o średnicy 2 kilometrów (na zdjęciu).




Głowa rodziny też miała swoje 5 minut, tudzież towarzyszący nam goście, którzy niewprawieni, jednak radzili sobie znakomicie.

Rodzicielka nieposiadająca w sobie żadnej ambicji jeśli chodzi o rywalizację, swobodnie pląsała po lesie, uwieczniała zdarzenia na kliszy filmowej, tudzież zbierała materiał do Katalogu Niejedalnych Grzybów Znalezionych w Lesie.



Przy okazji pozdrowienia dla Karoliny i Zbyszka, których zdjęć nie umieszczam ze względu na ochronę danych osobowych, chociaż szkoda, bo Pierwszyraznagrzybach Karolina znalazła chyba najwięcej prawdziwków i każdy jest uwieczniony na focie wraz z uśmiechem, który swobodnie mógłby być uznany za definicję radości. Natomiast Dobryżehoho Zbyszek uległ katastrofie spadając z drzewa, przy czym gleby nie zaliczył, ale obrażeń doznał sporych.

No spróbujmy nie popaść w konflikt z prawem.



Hie Hie

2010-05-20

Jedynka i ślimak

Dziś, wczesną godziną popołudniową, Rodzicielka poderwana została nagłym i niespodziewanym brzęczeniem swojego telefonu komórkowego. Już sam dźwięk dzwonka wydawał się być zbyt natarczywy i wzbudził w kobiecie złe przeczucia. Kiedy tylko nacisnęła zieloną słuchawkę, przezornie trzymając aparat w znacznej odległości od ucha, z urządzenia wystrzeliła kakofonia dźwięków, z której po dłuższej chwili kobieta wyłowiła płacz swego niemowlęcia 10-letniego, skargę, następnie pełne pokory tłumaczenie czegoś, znów płacz, a raczej dziki ryk, bełkot, ryk... wreszcie porzuciła wszelkie próby ogarnięcia chaosu i wrzasnęła:

R: Szarap !!! ... mów! Powoli i spokojnie.

Czytelnikowi trzeba wiedzieć, że żadne siłowe rozwiązania w przypadku 10-letnich niemowląt nie mają racji bytu i oddźwięku żadnego nie dają. Toteż ze słuchawki znowu popłynęła lawina łez i rozpaczy. A przerwy między wyrazami robi się tylko dla wygody czytelnika.

MSS: No bo ja dzisiaj dostałem jedynke z kartkówki z ułamków, a potem była jeszcze jedna kartkówka z ułamków i dostałem z niej szóstkę i pani powiedziała, że jutro mamy przynieść te kartkówki z podpisem rodziców ale mi ta kartkówka upadła na trawę a tam była woda i błoto jakieś i w dodatku mi na ta kartkówkę ślimak usiadł i całą ją zniszczył i ja nie wiem jak teraz ty się podpiszesz na tej kartkówce żebym ją jutro mógł zanieść do szkoły a jak nie zaniose to dostane następną jednyyyyynkeeeeeeeeeeeeee...

Rodzicielka westchnęła i burknęła:
R: Odmeldować się, iść do domu.

*


W domu kartkówka została poddana szczegółowym oględzinom. Faktycznie, sprawa nie wygląda dobrze. Ślimak musiał być potężny, okrutny i chory na wściekliznę.

Dobrze, że niemowlęciu nic się nie stało.


 

2010-05-09

Jazda

Dziś będzie o czymś innym. Dziś będzie z innej beczki. O sprawie może nie frustrującej, ale ważkiej i nagminnie negatywnej

Będzie o przechodniach. Przechodniach, pieszych, przybyszach z planety niekierowców.

Czas jakiś temu spotkało Rodzicielkę nieszczęście wielkie w postaci awarii auta. Siłą rzeczy zmuszona była poruszać się w cywilizowanym świecie za pomocą siły nóg własnych, której z mocą koni nijak porównać się nie da. Ale mus to mus.

Przechadzając się zatem ulicami mego zielonego miasta zwróciła szczególną uwagę na zachowania w/w przybyszów z innej planety. Określenie to obrazić nikogo nie miało zamiaru, a wynika bardziej z poczynionych obserwacji i nawiązuje do wysnutych wniosków.

Poważnie – ludzie popełniają pewne kardynalne błędy i nie chodzi tutaj o zachowanie na samej jezdni: przebieganie kobiety z wózkiem głębokim czy ślimacze tempo jakiejś babci, bo wiadomo że na niektóre sprawy wpływu nie mamy. Chodzi o konkretnie poddańcze, zrezygnowane, absolutnie niemrawe, znikome sygnalizowanie zamiaru przejścia przez jezdnię.

Weźmy np. takiego studenta (rzecz działa się koło uniwerka). Podbiega to to do krawężnika, staje na chodniku, wzdłuż pasów, które na Boga uprawniają go do przejścia przez jednię w pierwszej kolejności, rzuca okiem w lewo, w prawo i – jak w przedszkolu uczyli – jeszcze raz w lewo, widzi sznur aut, których właściciele ani myślą się zatrzymać i co robi…? Zaczyna patrzeć w niebo. Może się modli, żeby mu Najwyższy rozstąpił morze żelastwa, aby mógł przejść bezpiecznie, nie wiem. Ale na pewno jawnie rezygnuje z przejścia, skazuje się na smętne czekanie, wyłącza obwody, wygasza funkcje życiowe i stoi. Żadnym ruchem ani sygnałem nie daje znaku jakie ma zamiary. To błąd. Wielki błąd, który dezorganizuje ruch na całej drodze. W takim stanie rzeczy, nawet jak któreś z aut zatrzyma się, żeby go przepuścić, ten zanim się ocknie, przywróci funkcje życiowe i zacznie przejawiać jakieś oznaki świadomości, czas minie i kierowca włączy się do ruchu, a na odjezdnym pokaże gapie kółko na czole.

Albo weźmy babcię. Starowinka z laseczką przebrnęła część jezdni na Wojska Polskiego koło McDonalda. Wiadomo, rondo z potrójnym pasem, każdy się ciśnie, żeby zdążyć, ludzie tam jeżdżą jak nienormalni, totalnie bez wyobraźni. Nasza babcia część jedni pokonała cudem. Cuda jak to cuda, dwa razy się nie zdarzają. Toteż stoi i patrzy na tę lawinę żelastwa i czeka. Patrzy pustym wzrokiem. „Może ktoś też będzie przechodził to się przyłączę.” – myśli.

Wreszcie dorosła kobieta, biznesłumen, elegancka, energiczna, żwawo podchodzi do przejścia i zaczyna taniec na linie. Wchodzi na ulicę i ucieka, znowu wchodzi i znowu ucieka. Paranoja. Wreszcie widzi szansę dla siebie, auto porusza się z rozsądną prędkością, choć jest za blisko, żeby zdążyła. Mimo to wchodzi nieśmiało – w końcu się spieszy, jak wszyscy (oprócz babci) – auto zwalnia, ale się nie zatrzymuje, kobieta przystaje, patrzy hipnotyzująco w przednią szybę potwora, ale potwór toczy się nadal i warczy. Gdyby oboje myśleli wyglądałoby to tak:

Kobieta: No zatrzymaj się.
Potwór: Idź już babo.
Kobieta: Ale najpierw ty się zatrzymaj.
Potwór: Idź bo cię przejadę.
Kobieta: Ale ja się spieszę.
Potwór: A ja to co? W szachy gram?
:/

Kobieta wycofuje się, potwór bez problemów przetacza się przed jej nosem. Pokonana nadal na chodniku. A minę ma taką jakby miała zamiar zaraz przejść przez tą ulicę z zamkniętymi oczami. Bezcenną.

Ja tu nie mówię, że mam monopol na przechodzenie przez ulicę, bo na niektórych siły nie ma. To fakt niezaprzeczalny. Ale sposób jest na to jeden – komunikacja. Ludzie się komunikują nie tylko mową, ale też ciałem, oczami, ruchem głowy, środkowym palcem. Korzystajmy z tego.

Przystępując do przechodzenia przez jezdnię pobierzmy najpierw solidny zamiar pokonania tej przeszkody. Odrzućmy zahamowania i wyobrażenia naszego ciała zmiażdżonego przez tira. Jeśli podejmujemy zamiar, dajmy znać o tym całym ciałem. Poruszajmy się zdecydowanie, choć rozważnie. Nie ma sensu wchodzić na jezdnię, kiedy widzimy, że nadjeżdża kierowca, który założył rano kontakty na lewą stronę i nie widzi dośrodkowo. Taki nas przejedzie i nie będzie to jego wina. Absolutnie.

Podchodzimy więc do przejścia szybkim krokiem, zwalniamy tylko odrobinę, rzucamy potworom spojrzenie, które mówi głośno i wyraźnie TERAZ MOJA KOLEJ, $%^!@%!!! i przechodzimy. Na taki zdecydowany, czytelny sygnał, potwór zareaguje jak na czerwone światło. Ważne, żeby nie spuszczać z niego wzroku i dać mu jasny znak, że jak nie ulegnie to zaatakujesz, odgryziesz mu antenkę i oderwiesz lusterka. Musi wiedzieć, że nie ma szans, bo jesteś zdeterminowany i gotowy na wszystko. Potwór jest duży, ale ma mały rozumek. W takiej chwili poczuje się bezpiecznie, będzie wiedział, że nie musi sam podejmować decyzji, że z nim współpracujesz albo że podejmiesz decyzję za niego. Zobaczysz, że po wszystkim jeszcze ci podziękuje, uśmiechnie się, a może nawet pomacha na do widzenia.

Bądźta czujni

2010-04-29

Jeszcze-nie-nastolatek

Są takie rzeczy w jeszcze-nie-nastolatku, które bywają dziwne i czasem przerażające.

Np. absolutnie poprawne rozumienie takich słów jak racjonalny, kompetentny czy obiektywny.

Albo teksty typu: mamo chciałbym, żebyś żyła długo, ale nie po to, żebyś musiała cały czas się mną zajmować, tylko po to, żebym ja kiedyś mógł zająć się tobą i oddać ci to wszystko co ty mi dałaś.
Dziś odkryłam kolejną przerażającą rzecz w jeszcze-nie-nastolatku.

Jego uzębienie.



Dla przerażonych i niezorientowanych
te dodatkowe elementy u góry i dołu zdjęcia
to zęby stałe. Niby człowiek wie, że tak jest,
ale jak zobaczy to się trochę boi.

2010-04-15

Dzik

MSS: Mamo nie wracam dzisiaj do domu...
R: A czemuż to?
MSS: ... bo tu po drodze ze szkoły stoi dzik, mówie ci taki wieeeellllkiii, s kłami, straszny, i na nas paczy... ja tam nie ide, on paczy...

R:

 
 
iiiiiiii... nie taki diabeł straszny ...

2010-03-28

Być kobietą

MSS: Mamooo... utwórz mi nowe konto na Metinieee...

Rodzicielka tworzy.

MSS: I zrób mnie szamanką.

R: Dlaczego szamanką... przecież to kobieta...

MSS: No prosze, chce być kobietą...

Rodzicielka tworzy szamankę.

Pół godziny później zagląda jak radzi sobie szamanka w złowrogim świecie Metina.

MSS: Mamo jak fajnie jest być kobietą!!! Mówie ci... patrz ten gostek dał mi miecz +4 tak o... bez niczego... a tamten chciał mi dać też miecz i mnie podexpił... już teraz będę tylko kobietą, nikt mnie nie bije, dostaje serduszka i wszyscy mnie lubią.

R: Aha

MSS: No już nie mówię, że szamanka sexi wygląda w tym ciuszku.

2010-02-16

Higiena

MSS ma znowu ciasną skórkę na siusiaku. Trzeba iść do lekarza po maść. Przy śniadaniu chłopcy wymieniają poglądy:

SSS: A czemu do lekarza? Po co maść?

MSS: Na siusiaka co nie.

SSS: Ale po co, przecież masz normalnego.

MSS: Przecież jest brązowy, to chyba źle prawda?

SSS: Aaaa tam, źle jak jest zielony, brązowy może być.


2010-01-25

Tata ma ciężko

Zimę mamy tęgą i piękną. Nie da się ukryć i żadna maruda nie zmieni mojego zdania. Ale oczywista Rodzicielka szanuje zdanie każdego i rozumie, że nie każdy w taką zimę ma letko. Przykładem jest Tata, który ostatnio zmuszony okolicznościami łaził do dachu i zrzucał z niego 50 cm warstwę śniegu.


A że śnieg jest ciężki i zrzucanie go z czegokolwiek jest ciężką pracą przekonała się też Rodzicielka, zrzucając - sięgający jej do połowy uda - śnieg z tarasu. Ale Rodzicielce nikt zdjęć nie robi w trakcie czynów bohaterskich, więc nie ma o czym mówić.

2010-01-09

Załamka

Powłócząc nogami, zgięty wpół, z oznakami załamania nerwowego i depresji Młodszy Skorpion Sztabowy wpełzł do pokoju Rodzicielki i opadł bezwładnie na łóżko.

Milczał. Po policzkach spływały mu wielkie jak groch łzy. Mina wskazywała totalną bezsilność i niemoc.

Rodzicielka kuknęła jednym okiem na te kupkę smutku i w duszy doceniła talent aktorski potomka.

R: Mhhhhmmm…???

MSS: Dlaczego ja się muszę z nim (z SSS) dzielić wszystkim co mam najlepszego. On się niczym ze mną nie dzieli, a ja muszę. Całe życie się muszę czymś z nim dzielić. Potem będę mu musiał pożyczać samochód, pieniądze na jedzenie, a na starość to może też sztuczną szczękę i laskę żeby mógł w ogóle pójść do lekarza. Buuuuu