2011-07-12

Duchota wczesnoporanna

Rodzicielka obudziła się wcześnie rano i nijak zasnąć nie umiała. Przeleciawszy (nooo jest takie słowo) w myślach co na dzisiaj, legła na boku i wzrok jej padł na potomka śpiącego obok niej. Potomek w łóżku Rodzicielki to zjawisko powszechne, choć nie normalne. Potomek własne łóżko posiada, natomiast każdej nocy, a właściwie to nad ranem, kiedy tata opuszcza legowisko, aby bladym świtem udać się do pracy, jakaś siła nieczysta wyrywa Potomka ze snu, brutalnie ściąga go z łóżka i wlecze po podłodze, aby w efekcie porzucić nieszczęśnika koło Rodzicielki. Tak się dzieje już od jakichś 9 lat.

Jęła tedy Rodzicielka przyglądać się śpiącemu dziecięciu i dumać… co z niego wyrośnie? Może lekarz... marzenia... kim on tam chciał być... kierowca śmieciarki odpada, ksiądz też, bo wnuków nie będzie... potem miał być sprzedawca w sklepie, a potem menadżer. No kierunek dobry i kolejność odpowiednia.

Ostatnio aktor... komediowy...

Dumanie Rodzicielki przerwało niespodziewane otwarcie oczu przez Potomka i następujący dialog:

- O cześć mamo.
- Cześć.
- Co mi się tak przyglądasz?
- Myślę… kim będziesz jak dorośniesz.
- I co? Wymyśliłaś coś?
- Ostatni wymysł to aktor.
- Aaaa, to dlatego że na boku leżę. – odparł Potomek bez zastanowienia – Jak leżę na wznak to wyglądam jak krawiec.






2011-07-10

Odkrycia w zakresie higieny

Odkrycia dokonał SSS i obwieścił je wszem i wobec:

- Mycie się jest bez sensu. A mycie siuraka to już w ogóle głupota. Jak go umyje to on i tak śmierdzi... następnego dnia...


No... od tego miejsca będzie już w górki.

2011-07-07

Mechaniczne relacje

Ja – jako Rodzicielka, jako człowiek, jako kierowca wehikułu spalinowego, czterokołowego, jako kobieta i w ogóle jako Ziemianka – muszę stwierdzić, że kobiety są nie tylko gorszymi kierowcami swoich wehikułów (to już fakt stwierdzony i naukowo udowodniony), ale ogólnie są mniej współczujące i szczere jako ludzie.

No bo takie zdarzenie…

Pojechała dziś Rodzicielka do sklepu. Dużego, choć taniego, powszechnie w kraju znanego dyskontu. Już w drodze wehikuł spalinowy, czterokołowy odmawiał współpracy, ale Rodzicielka nie w ciemię bita, udawała że tego nie widzi, co by się maszyna nie rozbisurmaniła za bardzo. Dojechała tedy do sklepu i zakupy zrobiła. Niestety próba powrotu do domu... wstępnie... zakończyła się fiaskiem. Wehikuł ponownie odmówił współpracy i nie chciał odpalić. Przełączenie z gazu na benzynę niewiele dało. Prawdę mówiąc pogorszyło nawet sytuację. Coś zaczęło strzelać z przodu, potem też od spodu, a pompowanie pedałem gazu – czego robić nie należy, ale czasem pomaga – też nie pomogło.

Ponieważ zanim Rodzicielka odpaliła wehikuł, zwolniła hamulec ręczny, więc w trakcie walki i szarpaniny przy stacyjce zdążyła skulać się na środek bocznego parkingu. Ta pozycja nie blokowała ruchu. Inny kierowcy z pełnym dobroci i serdeczności uśmiechem na ustach mijali ją i wyprzedzali, ustępując sobie wzajemnie miejsca i nie tamując ruchu. Mimo to – znając drogowe prawidła – Rodzicielka włączyła światła awaryjne i powróciła do samotnej walki ze stacyjką, odwzajemniwszy najpierw każdy serdeczny uśmiech jaki do niej przypłynął.

Kiedy kilkuminutowa walka ze złośliwą naturą martwą nie przynosiła rezultatu, Rodzicielka wyłączyła stacyjkę, po czym postanowiła wysiąść z wehikułu i przepchnąć go na miejsce parkingowe. Jak postanowiła tak zrobiła. Wysiadła zatem z auta, zaparła się i nic... ah bieg wrzucony... wsiadła, zwolniła dźwignię biegów, znowu wysiadła i znowu się zaparła co by ruszyć kolosa. W tym samym momencie usłyszała łomot z tyłu wehikułu i potworny jazgot. Ku swemu zdziwieniu bezdennemu zarejestrowała niewielkie, wydrowate stworzenie, o sierści tleniony blond, które ujadało niczym wściekłe chiuaua.

- Wariatka jakaś, idiotka, stoi na środku parkingu, idiotka, naucz się jeździć idiotko... - ujadało stworzenie
(które najwyraźniej wcześniej przywaliło z kopa w tył samochodu).

Wysoki dźwięk ujadania na czas jakiś opóźnił reakcje Rodzicielki i sparaliżował mięśnie. Po chwili jednak doszła do siebie i powoli wynurzyła się całkowicie zza swego auta. Ponieważ wysiłek spowodowany dwukrotnym, nieudanym zaparciem nadał twarzy Rodzicielki zdrowych, radosnych rumieńców, ba nawet wycisnął kilka kropeleczek potu na czole, a poza tym gabarytem swoim przewyższała ona dwukrotnie, a nawet trzykrotnie pieska chiuaua, sucz podwinęła ogon i ze skowytem schowała się w dyskoncie pod pudłami po ogórkach.

To przykre wydarzenie złamało nieco ducha w Rodzicielce i kazało jej wierzyć, że może od tej pory liczyć wyłącznie na siebie. Tym bardziej, że minęło ją kilka osób, które nie zareagowały na zdarzenie w żaden sposób. Zaparła się tedy Rodzicielka i ostatkiem sił pchnęła wehikuł, który począł się toczyć. Teraz należało mu jeszcze nadać odpowiedni kierunek. Co się jednak nie udawało, gdyż kręcenie kierownicą bez wspomagania, z głową wetkniętą pomiędzy auto a zamykające się drzwi przednie nie jest łatwe.

I nagle, w świetne zachodzącego słońca pojawił się ON – PAN W OGRODNICZKACH. Lico jego szlachetne było od dobrych uczynków, a uśmiech najszczerszy na świecie.

Pan w ogrodniczkach, na wydyszane przez Rodzicielkę zapytanie:

- Pomoże mi pan.

Odkrzyknął radośnie:

- Pewnie, że pani pomogę!


Po czym zaparli się razem i przepchnęli auto na brzeg parkingu. Ale nie koniec na tym. O nie. Zaledwie początek. Otóż kiedy auto stało już bezpiecznie z brzegu parkingu, a Rodzicielka oczami duszy widziała siebie jak popyla z siatami 5 kilosów do domu, pan w ogrodniczkach zapytał nagle:

- A co tam się stało? Odpalić nie chce?
 - Ano nie chce. – odparła Rodzicielka kierując ku panu pełne błagania spojrzenie.
- No to zobaczymy. – rzekł pan przekornie i zasiadł za sterem okrętu.

Pierwsze próby przyniosły marny efekt. Pan przełączał pstryczek od gazu to w tę do we wtę i zrazu zdawało się, że nie wie co ma robić. Ale to tylko złudzenie było. Bo po kilku próbach auto nagle odpaliło, zakasłało, zakrztusiło się i… zaczęło działać normalnie. Bez zająknięcia. Rodzicielka podskoczyła w górę z radości, zrobiła salto, piruet i wykonała dwa bezbłędne hołubce, wpędzając w popłoch wychodzące ze sklepu chiuaua.

Ale nie koniec na tym. Pan w ogrodniczkach nie skończył na tym swojej świętej misji. W chwili kiedy Rodzicielka chciała odjechać w siną dal, pan sięgnął w dół i pociągnął za dźwigienkę od przedniej klapy. Stanął następnie nad wnętrznościami wehikułu i ją kontemplować. Co chwila potrząsał jednym z dziwnych kształtów, które się tam znajdowały. Mruczał coś i znowu kontemplował.

Rodzicielka patrzyła na niego z podziwem, dopóki nie minęło 8 minut i kolejna potworna wizja stanęła jej przed oczami. Wizja rozpuszczonych doszczętnie lodów, które spoczywały w jednej z siatek. Nagle jednak pan skończył kontemplować wnętrze auta i – ku uciesze Rodzicielki – stwierdził, że samochód będzie jeździł. Jęła tedy Rodzicielka dziękować wybawcy i chwalić jego szlachetność. Na kolana padła i po rękach złotych całowała, ale chyba za bardzo się starała, ponieważ pan chyba stwierdził, że jeszcze nie zasłużył na taką wdzięczność, padł więc na twarz i zaczął oglądać wehikuł od spodu. Najpierw z boku, potem z przodu, potem znowu z boku...

Dzięki Bogu były to już ostatnie oględziny. Pan jeszcze posłuchał pracy silnika, trochę pokontemplował, o coś zapytał, trochę poopowiadał jakie sam lubi auta i już. Rodzicielka pojechała do domu, choć zduszą na ramieniu, bo mimo wszystko wehikuł nie raz przyczyną problemów i wydatków był.

Dwie kompletnie różne reakcje na jedno zdarzenie. Obie bezinteresowne i spontaniczne. I jak tu nie wierzyć w stereotypy. W końcu one nie są nieprawdziwe, tylko upraszczające rzeczywistość. Prostota zawsze najlepsza.

Dziękuję panu w ogrodniczkach.

Dziękuję też panu koło Auchana, który pomógł mi, kiedy spadł jakiś tam klem i całą elektrykę szlag wziął.

Dziękuję panu na ul. Chopina, który pomógł zapchać auto na parking.

Dziękuję panom z warsztatu, którzy nie tylko zapchali, ale odpalili auto, a zanim to zrobili pobiegli po gazety, żeby nie pobrudzić fotela.

Dziękuję panu na stacji benzynowej za pomoc w odpaleniu auta i miłą pogawędkę.

Drugiemu panu, który skombinował zakrętkę do wlewu gazu, jak stara nagle nóg dostała.

Tak po prostu jest.

I już.