2013-12-19

Bierzmowanie i kabaret



Skorpiony biorą udział w przygotowaniu do bierzmowania. 

Jak każdy wie, przygotowania owe trwają 3 lata, w czasie których kandydat musi zapełnić książeczkę, świadczącą o tym, że regularnie bierze udział w Eucharystii oraz przyjmuje sakramenty.

Jakieś pół roku temu Starszy Skorpion Sztabowy zakomunikował wszem i wobec, że postanawia zostać ateistą. Za powód owej wiekopomnej decyzji podał „niechęć do chodzenia do kościoła”. Zrazu osłupiali rodzice, obecni w koście w każdą niedzielę i święto, nakazali pociesze podać logiczny argument, który na Sądzie Ostatecznym zdjąłby odpowiedzialność za wiarołomstwo syna przed Obliczem Najwyższego. Po kilku miernych próbach, Skorpion chwilowo poddał się, ale co czas jakiś przybiega z nowym pomysłem, typu: 
- Dlaczego nie uznajecie ateizmu za wiarę?
- A co jeśli ja chcę wierzyć w karnację?
- Dlaczego według was hindusizm jest gorszy od chrześcijaństwa?

Chodzi zatem Skorpioństwo do kościoła, stoi te 40 minut skubiąc czapkę albo dłubiąc z dziurze w spodniach, ale czasem zdarzy mu się zaśpiewać pieśń rzewną albo zgłaszać się krewko, kiedy ksiądz pyta o coś dzieci zgromadzone przy ołtarzu.

Wczoraj, czyli w środę, Rodzicielka, wykazując przenikliwość wielką i przewidując gorący koniec tygodnia, zarządziła wypad na rekolekcje, które się właśnie zaczęły i do spowiedzi, która zapowiadana była już od 2 tygodni. Wspierana wątłym poparciem ze strony Taty, wygoniła dwa męskie niedorostki do przybytku bożego. 

Tam niestety okazało się, że spowiedzi nie ma, a rekolekcje, głoszone monotonnym głosem, w rytm czytanych z kartki słów sprawiły, że jeszcze chwila, a Rodzicielka pogrążyłaby się we śnie zimowym i jakiegoś chrapacza niechybnie by z siebie wydała z tej okazji. Kiedy już wydawało się, że mówca dochodzi do końca przewodu myśli i już się niewiasta zrywała, żeby wyznanie wiary odmówić, kiedy nowa myśl się pojawiała, i nowy cytat zaczerpnięty, i nowy przykład a to o Jasiu, a to o Madzi. Potomstwo i Tata znieśli te tortury lepiej niż Rodzicielka, ale to pewnie dlatego, że – jak wynikało z ich min i zachowania – nie tylko nie słuchali nauk, ale myśleli o dupie Maryni.

Kiedy msza tak się przedłużała, Starszy Skorpion Sztabowy postanowił wydobyć zza pazuchy swoją książeczkę bierzmowanego i – ponieważ wszelka informacja dociera do niego dopiero za trzecim razem, a my tylko dwa razy wspomnieli, że spowiedzi nie ma – jął wypełniać puste rubryki. Co chwila nachylał się do Rodzicielki z mądrym zapytaniem: „A teraz jest Adwent czy Roraty?”, „A to jest msza czy Roraty?” itp. W końcu pochylił się po raz kolejny i szepnął: „Gdzie mam wpisać tą spowiedź?” Rodzicielka otworzyła stronę z wielkim napisem: „SPOWIEDŹ ŚW. KANDYDATA.” W tym momencie śpiew w kościele ucichł, ksiądz pogrążył się w modlitwie i wtedy wyraźnie dało się słyszeć zbyt głośny, skorpioński szept: „Już nie wiem! Tu mam wpisać? Tu? Gdzie jest napisane SPOWIEDŹ ŚWIĘTEGO KANDYDATA?” Tata wychylił się z ławki i machając palcem przy własnym gardle pokazał dziecięciu, że ma być cicho, ten jednak niczego nie zauważył i dalej, trochę zbyt głośno dywagował: „A spowiednik to ja, co nie? Bo przecież ja się spowiadam, to jestem spowiednikiem.” Na to z ławki z przodu odwrócił się najbardziej niezadowolony z wycieczki na rekolekcje Młodszy Skorpion Sztabowy i syknął: „Tak, spowiednik to ty, sam się możesz wyspowiadać i sam sobie daj rozgrzeszenie.” 

Rodzicielka schowała czerwone lico w dłoniach i Bogu dziękowała, że ceremoniał nakazał klęknąć w tym momencie. Tacie oczy zaszły mgłą. Młodszy, jako że był bliżej otrzymał jaskółkę w łeb, Starszy uszedł, pomimo, że Tata rzucił się w bok i siłą odrzutu miał nadzieję dosięgnąć chudzielca, jednak nie pokonał przeszkody w postaci Rodzicielki, która mu stanęła bezwiednie na drodze (siedząc między nim a pierworodnym).

Tego dnia nic się nie udało. Nawet - zaplanowany na ten dzień występ kabaretu Dno - przełożono na następny dzień. Kabaret w kościele wystarczył.

2013-12-01

Rocznica

Jutro Rodzicielka obchodzi rocznicę.

Drugą.

Dwa lata temu pozbyła się bowiem ciężaru, który towarzyszył jej od z goła 15 lat. I który został laparoskopowo usunięty z jej trzewi, wraz z tak zwanym pęcherzykiem żółciowym.

Były to oczywiście cztery okazałe kamienie nieszlachetne.

Wspomnienia tego dnia, tego okresu wiążą się jednak nie tylko z ulgą i pozbyciem się obciążenia, ale też z przykrym i bolesnym (miejscami) kontaktem ze służbą zdrowia.

Rodzicielka – jak już wspomniała – kamienie w pęcherzyku żółciowym nosiła prawie dwa dziesięciolecia. Raz na jakiś czas dawały o sobie znać, ale nie były to dokuczliwe czy nieznośne bolączki. Dało się żyć. Jednak z końcem 2011 roku pojawiła się możliwość dłuższego zatrudnienia, toteż doprowadzenie pewnych spraw do KOŃCA wydało się dobrym pomysłem. Zgłosiła się tedy Rodzicielka do lekarza – polecanego szeroko w Internecie i wśród grona znajomych – chirurga, z którym ustaliła datę egzekucji. 

Po tej wizycie kamienie jakby piorun strzelił. Jakby co najmniej spodziewały się rychłego KOŃCA. Zrazu spokojniej, z czasem coraz bardziej wzmagały swą aktywność, by w końcu na dwa tygodnie przed zabiegiem dać czadu. Czad i zadymienie jakie wywołały, zmusiły Rodzicielkę, tudzież Tatę, zamieszanego w sprawę siłą rzeczy, do odwiedzania raz na jakiś czas przybytku zwanego Pogotowiem Ratunkowym, a na koniec także Oddziału Ratunkowego w Szpitalu Miejskim.

Trzeba wiedzieć, że boleści związane z przytykaniem przez kamienie dróg żółciowych (tak to jakaś mądra osoba w szpitalu określiła) wiązały się u Rodzicielki z bardzo nieprzyjemnym uczuciem fatalnego ucisku, upierdliwego kłucia i piekielnego pieczenia w okolicy zamostkowej, które były tak silne, że raził nawet stanik dotykający ciała w tym miejscu. Bólowi towarzyszyło uczucie mrowienia w nogach i rękach, mdłości i nagłe, ogólne osłabienie. 

Ale do rzeczy.

Na pogotowiu było spokojnie, raczej wszyscy spali, pomimo godziny 21.30. Spał również lekarz, który Rodzicielkę przyjął i bez dotykania, badania, zbędnego gadania, pytania o cokolwiek podawał pacjentce Apap i No Spa i kazał leżeć na leżance, aż ból minie. No co… humanitarnie. Przed kolejną wizytą na pogotowiu Rodzicielka brała więc Apap i No Spę zawczasu i informowała o tym lekarza, więc wizyta ograniczała się tylko do leżenia na leżance i liczenia nalepek poprzyklejanych na mebelkach. 

Za trzecim razem śpiący królewicz odesłał Rodzicielkę do szpitala. 

W szpitalu Rodzicielka czekała na przyjęcie tylko pół godziny, co w związku z bólem, który spowodował wylanie hektolitrów potu na szpitalny korytarz, i tak było po chrześcijańsku. O pierwszej w nocy, jakaś potargany byt wprowadził obolałą na ciemną salę Oddziału Ratunkowego i zostawiła ją przy szpitalnym łóżku, w boksie, otoczonym parawanem. Tam przez następne pół godziny Rodzicielka kiwała się z głową między kolanami, czekając na przyjście zbawienia. Ale zbawienie nie nadchodziło. Wtedy jakiś impuls, instynkt jakiś pchnął Rodzicielkę do rozpoczęcia żałosnego koncertu, zawodzenia i jęczenia, które dusiła w sobie od około półtorej godziny. To dało w końcu rezultat. Przyszedł do niej mały człowieczek i wypytał ją o wszystko. Jego mina świadczyła dobitnie o tym, że widział w życiu niewiele cierpiących ludzi. Raz nawet zapytał znienacka: - Naprawdę tak panią boli??? - Nieeeeee!!!!!!!! – zawyła w myślach Rodzicielka – Przyszłam obejrzeć glazuuuuuureeeeee!!!

Po rozpytaniu człowieczek zniknął na czas jakiś, ale kiedy kobieta zamierzała ponownie swój koncert rozpocząć, przyszła pielęgniarka, kazała położyć się chorej na łóżku i założyła wenflon, przez który zaraz podała - zdaje się - pyralginę. 

W ciągu kolejnych kilku minut lek zaczął działać, wspólnie z Apapem, No Spą i 4 tabletkami Ibupromu, które Rodzicielka wzięła w drodze między domem, a łóżkiem szpitalnym. Kiedy już ból osłabł i kobieta oprzytomniała trochę dotarło jej uszu to co działo się na owym oddziale.

Pierwsze były śmiechy, które docierały z dwóch pokojów naprzeciwko boksów. Następnie ujrzała, że w boksie stoi drugie łóżko, a na nim podłączona do kroplówki zielona istota, równie mocno spocona co nasza bohaterka. Istota patrzyła na Rodzicielkę szklanymi oczami i nie odpowiedziała ni gestem ni słowem na zaskoczone Dzień dobry. Potem uwagę kobiety zwrócił głos, czy raczej szept, który dobiegał z innego boksu. Leżała tam kobieta w podeszłym wieku, babcia taka, która coś szeptała. Poprzez śmiechy i okrzyki, które dobiegały z pokoju pielęgniarek Rodzicielka wyłuskała słowa: Znowu przyszedłeś… dawno nie byłeś… co poradzić… już pora na mnie...

W pewnym momencie między pokojami dało się słyszeć stłumiony łoskot, potem drzwi otworzyły się z hukiem, wypadł z nich młody mężczyzna w białym fartuchu, za którym pędziły w swych zmysłowych chodakach dwie pielęgniarki. 

- Łap go!!! – krzyknęła druga.

Mężczyzna ukrył się w jakimś pomieszczeniu i zatrzasnął drzwi. Kobiety dopadły do nich i zaczęły szarpać za klamkę, krzycząc Otwórz!!! Hałas był taki, że zielona istota z boksu Rodzicielki wychyliła swe szklane oko zza parawanu, a babcia ucichła. Rodzicielka miała widok jak w loży, bo wszystko działo się jakby naprzeciw jej łóżka. 

Kiedy klamka od drzwi nie puściła, kobiety wpadły na pomysł, żeby wejść do pokoju innymi drzwiami. Ruszyły w stronę korytarza, gdzie stało, siedziało i leżało na ławce sporo oczekujących na pociąg ludzi. Jednak zanim przez nie wybiegły zaryglowane drzwi otworzyły się i młody kitel – wykazując odrobinę sprytu i minimum zwinności – podjął próbę ucieczki. Na darmo. Cztery, zaopatrzone w czerwone pazury ręce, chwyciły go za wykrochmalony fartuch i wciągnęły w czeluści pokoju pielęgniarek. Następnie huknęły drzwi i słychać już było tylko przygłuszone dźwięki. 

- Paranoja. – mruknęła Rodzicielka, ale nikt jej nie przytaknął. Szklane oczy zielnej istoty patrzyły tępo w sufit, a babcia… może już poszła za dziadkiem.

Po powrocie do domu Tata – jak zwykle uroczo – zapytał:

- Kurwa, co tam się działo?!?!?!????

Tą noc pamiętam i chyba nigdy nie zapomnę.

To dla potomnych. Wierzę, że nasze wnuki kiedyś pokręcą tylko głowami, bo wyda się im to nieprawdopodobne. 

2013-09-29

Z wnętrza gimnazjalisty

SSS: (z zeszytóf szkolnych) Joanna d’Arc stoi na stosie. którym zajął się ogień.


Rodzicielka: Człowieku, wczoraj kupiłam ten długopis!!! Po co go rozebrałeś na części?!!!? Gdzie jest wkład?!!!? Gdzie sprężynkaaaaaa…?!!!?
SSS: Nie wiem. Nie wiem. I dziwnie się na mnie patrzyła.

*

MSS: Ale baba od polskiego jest dość ładna, nie?
SSS: No chyba cie pogięło!!! Ona nie jest ładna…!!! Ona jest… OD POLSKIEGO !!!

*

Samochód. Droga do kościoła. Tata występuje w nowej, eko-skórzanej kurtce, kupionej okazyjnie. Wygląda bosko i puszy się jak paw.  Rodzicielka pieje z zachwytu. Młodsze szczenię wtóruje Rodzicielce, ale starsze nie zamierza.

MSS: No tato wyglądasz w tej kurtce nielicho. Prawie tak dobrze jak ja w mojej.
SSS: Tak. A jak dojdziemy do kościoła to ksiądz powie: A teraz pomódlmy się za tego parafianina w modnej kurtce, żeby się nie wykrwawił na śmierć. – I paluchem pokazuje podbródek Taty, po którym ścieka kilka stróżek krwi, z ogolonej w pośpiechu szczęki.


2013-09-22

Higher level

Uwaga!
Ten post czytasz na własną odpowiedzialność. Jego treść jest przeznaczona dla czytelników o mocnych nerwach, odpornych żołądkach i wytrzymałych pęcherzach. Rodzicielka i Tata nie biorą odpowiedzialności za ewentualne urazy psychiczne. Sami w końcu ucierpieli.


- Mamo nawet nie wiesz co mi się dzisiaj przydarzyło. Poszliśmy z Karolem, Agnieszką i Dorotą do lasu, tu wiesz za trzepakiem. Tam Karol zaczął tak wiesz, symulować stosunek z Agnieszką nie…


- Co to znaczy… stosunek…

- No tak wiesz ruszał biodrami i w ogóle…

- A co ona na to?

- No też... i w ogóle stękała i takie tam…

- !!! O.O !!!


- No a wtedy Karol powiedział: hej, bierz się za Dorotę… no ja myślałem, że ona powie, że „no co ty”, a wiesz co ona zrobiła…??? Wskoczyła mi na biodra, tak nogami i zaczęła też jęczeć… na cały las…


- Spoko mamo, to nie był jakiś chamski anal… ani nic takiego… takie wygłupy.




2013-08-28

Rzeźnia

Na blogu rzadko (by nie powiedzieć wcale) jest mowa o Tacie… Rodzicielu… Protoplaście Skorpionów Sztabowych…

Nie znaczy to, ze Tata nie istnieje. Choć jak chyba większość Tatów, jakoś ostatnio dopiero zdał sobie sprawę, że posiada dzieci. Kiedy stały się widocznym, naocznym i niezaprzeczalnym powodem do ojcowskiej dumy.  Powiedzieć, że się dziećmi nie interesował byłoby krzywdą potworną, ale działanie to było niejednostajnie nieciągłe i superdyskretne. Może nie zrozumie hi hi hi:))

Ok, do rzeczy bagażowy. Tata istnieje i ma się dobrze.  Mimo dyskopatii.  

Pewnego dnia, korzystając z urlopu, Tata wybrał się do lekarza. Głównie w celu skontrolowania wysokiego i utrzymującego się na tym poziomie ZUEGO cholesterolu (pewnikiem spowodowanego jedzeniem 12 jaj tygodniowo, chociażmożeczyminnym). Traf sprawił, że i Rodzicielka towarzyszyła mężowi owego dnia, w poczekalni szpitala, na wprost drzwi do laboratorium. Czekając na kolej Taty, zrazu zagadani małżonkowie, zwrócili uwagę na nerwowo spacerującego po korytarzu młodego człowieka w dresie. Kolo trajkotał do przyciśniętego do ucha telefonu i był jawnie oraz widocznie zestresowany.  Spocony, z rozbieganymi oczkami, czekał na swoją kolejkę. Powód stresu objawił się nagle i niespodziewanie. Kiedy drzwi do laboratorium otworzyły się i wyszła z nich starsza pani, trzymając przy wewnętrznej stronie ramienia dość obficie zakrwawiony wacik, Kolo zbladł, komórka wypadła mu z ręki, a sam bohater gruchnął jak długi na linoleum bez świadomości, nie pożegnawszy się z telefonicznym rozmówcą.

Kiedy ciało uprzątnięto z linoleum i zaczęto mu przywracać funkcje życiowe (poza wzrokiem kolejnych, potencjalnie zestresowanych pacjentów), Tata zwrócił się do Rodzicielki całkiem rozbawiony sytuacją:
- U nas na ZMECHU gorzej bywało. – zaczął swą opowieść stary wiarus – Raz na jakiś czas organizowali RZEŹNIĘ. Tak mówiliśmy na honorowe oddawanie krwi przez wszystkie roczniki, którą organizował jakiś tam wrocławski punkt krwiodawstwa.  Honorowe było w tym tylko to, że czasem któremuś udało się nie zemdleć albo nie porzygać w trakcie pobierania takiej ilości krwi – wtedy wychodził z twarzą… chociaż bladą. Ale czemu RZEŹNIA to ci zaraz wytłumaczę. 

Sadzali nas po dwóch, przy małych stolikach, na których opieraliśmy rękę. Takie pobieranie trochę trwa, więc podpora była niezbędna, żeby ręka nie ścierpła. Siedzieliśmy twarzą do siebie, jeden na północ, drugi na południe. Jak któryś leciał, drugi wołał pigułę (czyt. pielęgniarkę). Siedzę więc któregoś razu, a naprzeciwko jakiś chłopak. Nie znałem go. Wysoki był, dobrze zbudowany i cholernie mocno opalony. Już jak usiadł to był niewyraźny. Piguła podłączyła nas do ssaka (słownictwo oryginalne) i poszła. Nie minęło kilka minut, a gość zaczął dziwnie wyglądać. Może jakby zbladł, prędzej bym się zorientował. Ale on zrobił się szary i tylko oczami przewracał. Po chwili doszedł do siebie, a potem znowu to samo. Nie wszczynałem więc alarmu i nie wołałem piguły. Nagle jednak całkiem odleciał i zanim ktokolwiek zareagował osunął się na ziemię. Upadając wyrwał z żyły igłę, jakoś tak niefortunnie, że krew bryznęła z niej jak z fontanny. Za gościem poleciał stolik i stojak, na którym wisiały dwa woreczki na krew – jego i mój, które rozprysnęły się na podłodze. Krew płynęła strumieniem. Co bardziej wrażliwi, kiedy zobaczyli upadającego „opalonego” i igłę rozrywającą jego żyłę, a potem strugi posoki, zapomnieli o honorze i popadali tam jak kawki. He he he … W każdym razie nazwa RZEŹNIA pochodzi chyba od tego właśnie dnia… 

Nice.

2013-08-21

Urodzinnik

Z serii: pomysły z Namysłowa :) urodzinnik w wykonaniu Rodzicielki.


2013-07-23

A ja lubię balscyk, mamo?

Rodzicielka już kiedyś pisała, że swego czasu została matką chrzestną dziecięcia przecudnej urody o imieniu Joanna. Rzadko o niej pisze, ponieważ jak na kiepską pisarkę przystało mieszka na odludziu, jest socjopatką i równie rzadko odwiedza ową chrześniaczkę, co o niej pisze. Za co bije się w pierś i o wybaczenie prosi.

Jako, że matka owej Joanny jest siostrą cioteczną Rodzicielki, toteż wieść o zmianach w gabarycie dziecięcia, tudzież stanie zdrowia wyżej wymienionej oraz jej upodobaniach i rozwijających się coraz to nowych zdolnościach regularnie do Rodzicielki dociera, czego białogłowa telefonicznie słucha, łzy rzęsiste ocierając z oka i rombek po podłodze miotając ze złości i z wyrzutów sumienia.

Wczoraj, raz kolejny matka Joanny przecudnej urody telefonicznie kontakt nawiązała i takie oto wydarzenie zrelacjonowała:

Ponieważ gorąco było okrutnie, a ja nie miałam pomysłu na obiad, zapytałam Asi co chciałaby zjeść. Asia zaczęła wymieniać potrawy.

- Może naleśniki?
- Nie, naleśniki są słodkie, a Tobie nie wolno teraz słodkiego.
- To może losołek?
- Rosołek był wczoraj.
- A może pomidolową?
- Pomidorowa była przedwczoraj.
- To może kotlecik?
- A może byś zjadła barszczyku?
- A JA LUBIĘ BALSCYK, MAMO??? - zapytało dziewczę robiąc okrągłe oczka.
- Lubisz. Ostatnio jak zrobiłam barszczyk zjadłaś dwa talerze. - odparła wymownie matka, na co dziewczę - wykazując przenikliwość właściwą chyba tylko dzieciom - zapytało:
- A BALSCYK ZOSTAWIŁAM???

Powiem ci - rzekła matka Joanny - że chwilę mi zajęło zanim zrozumiałam o co ona pyta - rechotała - ale jak zrozumiałam, to boki zerwałam ze śmiechu.

Hy hy hy... :)
Rodzicielka też zerwała. 
I na bloga wrzuciła.

2013-07-08

Decoupage i terroryści

W sobotę Rodzicielka wybrała się do miasta po nowe zapasy farby białej akrylowej i lakieru wodnego marki "Najtańszejaksięda". (Nikt w sklepie nie słyszał o tej marce, dziwne.) Jako, że rękodzieło rodzicielskie dotyczy ostatnio zaledwie koszyczków po truskawkach i pudełek kartonowych (a nawet zauważyła białogłowa, że im podlejszy materiał dzierży w rękach tym rękodzieło bardziej udane), nie było sensu kupować ni dużo ni dobrego. Swobodnie już Rodzicielka operuje pigmentami i barwnikami spożywczymi dodawanymi do farb i potraw lub odwrotnie, mieszając je i ważąc patyczkami po lodach niczym Harry Potter swoje magiczne mikstury.

Odwiedziwszy kilka sklepów - w poszukiwaniu wspomnianej wyżej marki - udała się Rodzicielka w końcu do jedynego przybytku, który posiada takież media. A jest to Castorama.

Jakież było zdziwienie, a nawet przerażenie Rodzicielki, kiedy na znajomych regałach nie dostrzegła jak zwykle rzędów farby akrylowej w kolorach tęczy, ale farby zupełnie innej marki... i maści. Po nerwowym przeszukaniu znalazła małe puszeczki w ciemnych zakamarkach najniższych półek, do których na czworaka pełzła. Kiedy już ocierając pot z czoła przyciskała do piersi białą akrylową, rzuciła niechętnie okiem na błyszczące się wokół puszki "innej marki". Napis na wieczku nic Rodzicielce nie mówił: Farba Alkaidowa... co za licho. - myślała.

Wieczorem, w trakcie kolacji Rodzicielka zdała relację Mężowi.

- W całej Castoramie nie ma już w ogóle farb akrylowych albo ja ślepa jestem. - łkała.

- Muszą być. - stwierdził Mąż żując kanapki, patrząc w telewizor, drapiąc się pilotem pod pachą i ramieniem po uchu oraz smyrając nogą psa.

- Ale ci mówię, że nie ma. Zamiast farby akrylowej wszędzie jak okiem sięgnąć stoi farba alkaidowa. - rzekła niewiasta.

Na dźwięk dziwnej nazwy Mąż zastygł w bezruchu z kanapką na wpół włożoną do ust. Chwilę mielił dane, po czym zamrugał, ugryzł kanapkę i rzekł:

- Jak będziesz tam następnym razem to zapytaj czy ta farba jest chińska czy oryginalna... Z AFGANISTANU !!!

I zarechotał potężnie.

Kiedy Rodzicielka zapytała o wyjaśnienie wujka Gugla, okazało się, że farba nazywa się ALKIDOWA i jest farbą ftalową.

Do dziś białogłowa słyszy rechot Męża, który do późnego wieczora drwił z pomyłki:

- Firma Bin and Laden przedstawia państwu nowość na rynku!!! Farba alkaidowa!!! Detonujesz i wszystko masz pomalowane!!!


2013-06-24

Mega styl

Rodzicielki dawno nie było, bo godzinami gapi się na kompletnie nierealnie piękne zdjęcia kompletnie nierealnie pięknych domów, mieszkań, wnętrz na Stylowi.pl. Na gapieniu Rodzicielka spędza część czasu. Drugą część czasu Rodzicielka spędza na wytwarzaniu mega stylowego rękodzięła (again), do produkcji którego Stylowi.pl ją natycha. Bez weny ani rusz.

Poniżej kilka ulubionych nierealnie pięknych przykładów nierealnie pięknych wnętrz.

Na pierwszy rzut nieodżałowane siedziska przyokienne.


 

Polecam do gapienia i nie tylko...

2013-03-25

Klub 27

Klub 27 (ang. Forever 27 Club, Club 27 lub 27 Club) w kulturze masowej termin zrzeszający wpływowych muzyków z gatunku rocka, bluesa i R&B, którzy zmarli w wieku 27 lat, niektórzy w niewyjaśnionych okolicznościach.

Do klubu należą Brian Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison i Kurt Cobain.

Ciocia Wikipedia wylicza jeszcze co najmniej 30 artystów, którzy zmarli w wieku 27 lat, a listę kończy nieodżałowana Amy Winehouse.



* * *



Sobota. Urodziny Dziadka. Dobre jedzonko. Odrobinka alkoholu. Miły nastrój, cicho bzycząc fruwa nad stołem. Wtem z radia zaczyna płynąć liryczny głos Amy Winehouse.

Rodzicielka: Amy Winehouse… świetna była… to ta co zmarła rok temu…

Cisza.

Rodzicielka: Swoją drogą dziwne to, że tacy zdolni ludzie tak młodo umierają… i to w tym samym wieku… słyszeliście o tym, że i ona i Hendrix i Cobain i kilka osób jeszcze zmarło w wieku 27 lat…hm?

Wszyscy kiwają głowami. Słyszeli.

Nagle niespodziewanie pada komentarz Taty.

Tata: Też miałem 27 lat… jak się żeniłem…


:o/

2013-03-22

Dobra karma

Absolutnie i bez wątpliwości jakaś część psyche (jedna czwarta?) Rodzicielki jest wyrwana z innych czasów. Rodzicielka zorientowała się, że tak jest kiedy obejrzała Dumę i uprzedzenie z 2005 roku wg powieści Jane Austen, ze śliczną Keirą Knightley w roli głównej i nastrojowym panem Darcy. Muzyka z tego filmu gra w duszy Rodzicielki codziennie w godzinach między 9.15 a 10.55 i wieczorem, po kolacji... Chociaż po kolacji to może inne dźwięki... słyszy... wewnątrz...

W każdym razie muzyka ta jest pełna swobody i inspiracji.
Dobra na przywołanie wiosny.



2013-03-11

Master judo kids...

Dzisiaj - dla odmiany - Rodzicielka się chwali i dzieli ze światem dumą i chlubą.
Skorpiony odniosły niemiłosierny sukces, wręcz oszałamiający i powalający na kolana.
Obaj wywalczyli medale na pierwszych w życiu zawodach w judo.

Rodzicielka myślała, że to "chodzenie" na judo to takie... "chodzenie". Tym bardziej, że czasem wołem trzeba było ciągnąć, żeby poszli na trening. A i ekscytacji żadnej nie było z powodu nabywania umiejętności obronnych, tudzież z pomniejszych sparingowych sukcesów. A tu proszę... złoto i brąz... niespodziewanie, nagle, jak grom z jasnego... niczym Justyna Kowalczyk w postaci dwóch cherlawych ciał, Skorpiony stały się przyszłością okolicznego Ośrodka Sportowego.

Foty z tego chlubnego dnia można obejrzeć wiadomo gdzie.
Poniżej wizualizacja, która może z deka prześmiewcza, oddaje wszak w pełni trud z jakim zwycięzcy zmierzyli się w trakcie turnieju. 

 

2013-02-27

Wizaż

- Tato… pozwól na chwilę… - rozległ się cichy szept w kącie pokoju, ale kiedy obie Jednostki Rodzicielskie (patent MSS) odwracają głowy w tamtym kierunku nie widzą nic.

- Mówiłaś coś? – pyta Tata Rodzicielki.

- Nie, a ty?

Obie pary oczu ponownie zwracają się w stronę doktora House’a. Dziś wyjątkowo dobrze wygląda w różowej koszuli.

Po chwili jednak odzywa się ten sam głos… z tego samego kierunku… stłumiony jakiś... jak ze studni…

- No taaaatooooo noooooo…

Tata wstaje niechętnie i człapie w kierunku, skąd dobiegają jęki. Chwilę węszy w przedpokoju, w końcu znajduje Starszego Skorpiona w łazience. Wtyka głowę do środka, a po chwili z poważną miną odpycha Rodzicielkę, która podąża w ślad za nim, wchodzi do łazienki, zamyka drzwi i przekręca kluczyk blokady. Zdumiona kobieta patrzy chwilę na drzwi. W przedpokoju pojawia się ruchem zwrotno-boczno-posuwistym Młodszy Skorpion Sztabowy i zajmuje pozycję obok Rodzicielki. Z łazienki dobiegają ciche szepty, więc oboje zbliżają uszy do drzwi. Wtedy wewnątrz zostaje odkręcony kran pod prysznicem. Teraz już niczego nie usłyszą. Zrezygnowani pełzną do pokoju, do House’a, który w dalszym ciągu wyjątkowo dobrze wygląda w różowej koszuli.

Po kilku minutach drzwi do łazienki otwierają się. Wypada z nich Starszy Skorpion, wpada do swojego pokoju i zamyka drzwi. Po chwili wychodzi Tata. Z majestatycznie uniesioną głową, pyszałkowatym uśmieszkiem, dumny i blady powiernik tajemnic SSS zasiada w fotelu i jakby nigdy nic zaczyna oglądać House’a, który właśnie się kończy. Rodzicielka oburzona brakiem oznak chęci podzielenia się łazienkowymi niusami, ostentacyjnie wychodzi do kuchni. Po drodze, niby przypadkiem łypie do łazienki.
Nic.
Tylko wanna mokra.

---

Wieczorem kiedy Skorpiony leżą już w łóżku Tata przychodzi do Rodzicielki, do kuchni i korzystając z naturalnego zagłuszacza rozmów – lecącej z kranu bieżącej wody – zaczyna odtwarzać przebieg łazienkowej rozmowy.

- Tato, to już jest przesada… - szepcze Skorpion zrozpaczony - ja mam już dość problemów… Z TWARZĄ… a teraz jeszcze to… ja nie wiem co będzie… ja nie będę miał życia w szkole jak to się wyda... ciągle jakieś nowe problemy…

- Powiedz o co chodzi… - przerwał mu Tata siadając na wannie.

- No… yyy… hmmm… bo ja mam… jakieś te… no… krostki… nie?… 

- Gdzie?

- NooOoo… wiesz… noooo…

- Nie wiem. Gdzie masz krostki???

- No… Jezu… TAAAAAM…

- Znaczy gdzie???

- TAM!!!

Tata trybił chwilę, ale w końcu się domyślił.

- Pokaż!

- NIEEEE!!! NO CO TY!!! JAK TO POKAŻ!!! – Skorpion zerwał się oburzony, ale nie mając innego wyjścia, zaniepokojony stanem swojego zdrowia zrezygnował z oporu - … no dooobraaa…

Dokonawszy oględzin Tata zawyrokował:

- To nie krostki. Włosy ci rosną. - postawił szybką diagnozę, a potem niespodziewanie spytał – A co to ma wspólnego z TWARZĄ?

Wciągając gatki jedną ręką SSS drugą ręką podniósł grzywkę i pokazał rozsypane na czole trądzikowe wypryski.

- Nie przejmuj się… przejdzie ci… kiedyś… - próbował pocieszyć potomka Tata. Ten jednak totalnie stracił panowanie nad sobą.

- PRZEJDZIE?! KIEDYŚ?! WIELKIE DZIĘKI!!! - wykrzyknął zdenerwowany - JAK JA SIĘ TAK W SZKOLE POKAŻĘ???!

Tata zastygł w pozycji: „prawie wstałem z wanny, ale nie do końca” i zerknął podejrzliwie na SSS.

- Ale mówisz teraz o czole???

Cały czerwony Skorpion wyskoczył wściekły z łazienki i zamknął się w pokoju.



Dojrzewanie jest… skomplikowane.

2013-01-26

Nicnablogu

Nicnablogu i nicnablogu...
Cóż, mamy zimę i jest... zimno. Nic się nie chce, zimowo-śniegowa depresja ogarnęła wszystkich.
Niespodziewanie ciasto pod hasłem "Wielkie G" okazało się strzałem w 10tkę.
Nie zapraszamy, bo już nie ma.