2008-08-06

Krzciny

A było to tak.

Owego czasu córka siostry matki jej rodzonej Magdalena, przyszła do niej i prosiła ją aby została chrzestną matką jej nowo narodzonego dziecka. A była to córka, której dano na imię Joanna.

Usłyszawszy propozycję kobieta zafrasowała się, zadumała, w odrętwienie nawet małe popadła i nic nie odpowiedziała. Otrząsnąwszy się i przyszedłszy do siebie udała się na rozmowę do męża swego. Opowiedziała mu o wszystkim i spytała o radę, na co mąż - na podobieństwo żony swojej - popadł w odrętwienie i zadumę. Oczy wbiwszy w niebo, jakby pomocy anielskiej oczekując i usta otwarłszy, z których niebawem ślina na szaty kapać poczęła, myślał dłuższą chwilę. Kiedy już białogłowa nadzieję tracić poczęła na słowo jakieś sensowne z ust męża szlachetnych, ten nagle ocknął się i odrzekł niewieście:

- Ok.

Uradowała się tedy białogłowa i w rączych podskokach pobiegła do domu, szukać szaty stosownej oraz odzienia odświętnego dla potomstwa i męża swego.

Jeszcze tego dnia kiedy przy wieczerzy wszyscy zasiedli i spożywali ją w milczeniu, mąż niewiasty znów zamyślił się wielce i głęboko. Po czym ocknąwszy się z zamyślenia rzekł do niej:

- A prezent masz?

Na te słowa kobieta chwyciła się za głowę, zdarła zeń rąbek i łkać poczęła, a wszyscy zgromadzili się wokół niej i pytali co się stało. A ona wciąż łkając i gile rękawem ocierając wyjawiła im przyczynę swej rozpaczy.

- Nie mam prezentu! – zawołała – I nie wiem co kupić!

Na te słowa mąż odsunął się od niej i rzekł:

- Przestań panikować. Coś się kupi.

Na te słowa niewiasta uspokoiła się nieco i zjadła wieczerzę.

Po siedmiu dniach i siedmiu nocach, miotając się po targowiskach i śledząc aukcje na Allegro niewiasta odnalazła właściwy podarunek i zakupiła go za siedem tysięcy srebrników. I szczęśliwa była i Bogu dziękowała, że go kupiła.

Tedy przyszła na nią kolejna zgroza, bo oto córka siostry matki jej rodzonej Magdalena ponownie przyszła do niej i rzekła.

- Chrzestni muszą dostarczyć zaświadczenie ze swoich parafii i karteczkę, podpisaną przez księdza, że byli u spowiedzi.

Bladość na lica białogłowy wyszła i pot skroplił się na jej szlachetnym obliczu. Poszarzała na twarzy, a skronie rozsrebrzyła jej świeża siwizna. Kiedym to ja u spowiedzi ostatni raz była? – pomyślała i znowu za głowę się złapała, rąbek z głowy zdarła i zalała się łzami. A mąż jej kiwając się w fotelu rechotał cicho niczym gnom złośliwy.

Po siedmiu dniach pełnych udręki i siedmiu bezsennych nocach białogłowa zebrała resztki swej marnej odwagi i w pierwszy piątek miesiąca pobieżyła ku świątyni, potomstwo swoje komunijne wlokąc za sobą, w celu przyjęcia sakramentu pokuty i pojednania z Najwyższym. Tam bez problemu zaświadczenie i karteczkę do spowiedzi odebrała, po czym do świątyni trwożnie wstąpiła, przed ołtarzem krzyżem padła i rachunek sumienia zrobiła. A w piersi biła niczym w stary dywan, chcąc z nich strząsnąć wszelki grzech i niegodziwości, których się dopuściła. Umartwienie to niewiele dało, bo kapłan i tak za głowę się chwycił i łkał prawie zeznania słuchając, a rozgrzeszenia udzielając pokutę zadał straszliwą i bić się w piersi jeszcze więcej nakazał.

Dnia trzeciego, ósmego miesiąca tegoż roku mąż i białogłowa wraz z potomstwem swoim pospieszyli ku przybytkowi bożemu, gdzie o oznaczonej godzinie odbyć się miał rytuał. Byli tam już matka z dziecięciem i ojcem swoim oraz młodzian na ojca chrzestnego wyznaczon. Brakowało jedynie ojca tegoż dziecięcia, a Roberto mu było na imię. Kiedy przybył on i do świątyni wkroczył, powietrze wokół zgęstniało i świeżość swą utraciło, albowiem mąż ów już dnia poprzedniego rozpoczął świętowanie obrządku chrzcielnego i siarką jeszcze zionął. A matka dziecka jego nachyliwszy się do ucha jego rzekła mu: Kara za grzech nieumiarkowania w piciu dokona się tego wieczora. I trwać będzie… do odwołania.

Po nabożeństwie i odprawieniu obrządku, w czasie którego dziecina oficjalnie Joanną się stała – i nie bez oporów niewielkich z jej strony – z grzechu pierworodnego oczyszczona została, matka i ojciec wraz z dziecięciem i gośćmi udali się do miejsca gdzie mieszkali. Tam w jednej izbie do stołu zasiedli i ucztowali do zmierzchu.




A dziecina ta przecudnej urody i Joanna jej na imię.


Z powodu licznych i pozytywnych komentarzy muszę dodać, że do napisania tego tekstu zainspirował mnie post Przypowieść dokumentalna Wawrzyńca Pruskiego, który niezmiennie mnie natycha do twórczej aktywności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz