2011-12-05

Grudniowe niespodzianki

Dla zainteresowanych - rodzicielka, w sposób nienaturalny, gwałtowny i bolesny stała się ponownie rodzicielką... tych oto ciężarów, których fotografię zamieszcza poniżej. Nie będę ich dodawać do galerii rodzinnej. Nawet nie zrobię z nich biżuterii, bo łohydne są.




Pęcherzyk, że tak powiem słusznych rozmiarów był.

2011-11-03

Helołin

Halloween - barbarzyńska maskarada odnosząca się do święta zmarłych, obchodzona 31 października, czyli w przeddzień naszego Święta Zmarłych.

Nasze, polskie Halloween ogranicza się do kilku rundek po osiedlu, z reklamówką z Biedronki pod pachą i w plastikowej masce zakupionej w ostatnim dniu kolonii w Trzęsaczu. Banda skrzykuje się kilka razy w ciągu tygodnia poprzedzającego Święto Zmarłych. Niby to tacy niezorientowani. Po kilku dniach dobrze wiedzą, gdzie iść, żeby dostać coś konkretnego.


 

2011-08-21

Woodstock





Woodstock...
oby to moje dzieci były.

2011-07-12

Duchota wczesnoporanna

Rodzicielka obudziła się wcześnie rano i nijak zasnąć nie umiała. Przeleciawszy (nooo jest takie słowo) w myślach co na dzisiaj, legła na boku i wzrok jej padł na potomka śpiącego obok niej. Potomek w łóżku Rodzicielki to zjawisko powszechne, choć nie normalne. Potomek własne łóżko posiada, natomiast każdej nocy, a właściwie to nad ranem, kiedy tata opuszcza legowisko, aby bladym świtem udać się do pracy, jakaś siła nieczysta wyrywa Potomka ze snu, brutalnie ściąga go z łóżka i wlecze po podłodze, aby w efekcie porzucić nieszczęśnika koło Rodzicielki. Tak się dzieje już od jakichś 9 lat.

Jęła tedy Rodzicielka przyglądać się śpiącemu dziecięciu i dumać… co z niego wyrośnie? Może lekarz... marzenia... kim on tam chciał być... kierowca śmieciarki odpada, ksiądz też, bo wnuków nie będzie... potem miał być sprzedawca w sklepie, a potem menadżer. No kierunek dobry i kolejność odpowiednia.

Ostatnio aktor... komediowy...

Dumanie Rodzicielki przerwało niespodziewane otwarcie oczu przez Potomka i następujący dialog:

- O cześć mamo.
- Cześć.
- Co mi się tak przyglądasz?
- Myślę… kim będziesz jak dorośniesz.
- I co? Wymyśliłaś coś?
- Ostatni wymysł to aktor.
- Aaaa, to dlatego że na boku leżę. – odparł Potomek bez zastanowienia – Jak leżę na wznak to wyglądam jak krawiec.






2011-07-10

Odkrycia w zakresie higieny

Odkrycia dokonał SSS i obwieścił je wszem i wobec:

- Mycie się jest bez sensu. A mycie siuraka to już w ogóle głupota. Jak go umyje to on i tak śmierdzi... następnego dnia...


No... od tego miejsca będzie już w górki.

2011-07-07

Mechaniczne relacje

Ja – jako Rodzicielka, jako człowiek, jako kierowca wehikułu spalinowego, czterokołowego, jako kobieta i w ogóle jako Ziemianka – muszę stwierdzić, że kobiety są nie tylko gorszymi kierowcami swoich wehikułów (to już fakt stwierdzony i naukowo udowodniony), ale ogólnie są mniej współczujące i szczere jako ludzie.

No bo takie zdarzenie…

Pojechała dziś Rodzicielka do sklepu. Dużego, choć taniego, powszechnie w kraju znanego dyskontu. Już w drodze wehikuł spalinowy, czterokołowy odmawiał współpracy, ale Rodzicielka nie w ciemię bita, udawała że tego nie widzi, co by się maszyna nie rozbisurmaniła za bardzo. Dojechała tedy do sklepu i zakupy zrobiła. Niestety próba powrotu do domu... wstępnie... zakończyła się fiaskiem. Wehikuł ponownie odmówił współpracy i nie chciał odpalić. Przełączenie z gazu na benzynę niewiele dało. Prawdę mówiąc pogorszyło nawet sytuację. Coś zaczęło strzelać z przodu, potem też od spodu, a pompowanie pedałem gazu – czego robić nie należy, ale czasem pomaga – też nie pomogło.

Ponieważ zanim Rodzicielka odpaliła wehikuł, zwolniła hamulec ręczny, więc w trakcie walki i szarpaniny przy stacyjce zdążyła skulać się na środek bocznego parkingu. Ta pozycja nie blokowała ruchu. Inny kierowcy z pełnym dobroci i serdeczności uśmiechem na ustach mijali ją i wyprzedzali, ustępując sobie wzajemnie miejsca i nie tamując ruchu. Mimo to – znając drogowe prawidła – Rodzicielka włączyła światła awaryjne i powróciła do samotnej walki ze stacyjką, odwzajemniwszy najpierw każdy serdeczny uśmiech jaki do niej przypłynął.

Kiedy kilkuminutowa walka ze złośliwą naturą martwą nie przynosiła rezultatu, Rodzicielka wyłączyła stacyjkę, po czym postanowiła wysiąść z wehikułu i przepchnąć go na miejsce parkingowe. Jak postanowiła tak zrobiła. Wysiadła zatem z auta, zaparła się i nic... ah bieg wrzucony... wsiadła, zwolniła dźwignię biegów, znowu wysiadła i znowu się zaparła co by ruszyć kolosa. W tym samym momencie usłyszała łomot z tyłu wehikułu i potworny jazgot. Ku swemu zdziwieniu bezdennemu zarejestrowała niewielkie, wydrowate stworzenie, o sierści tleniony blond, które ujadało niczym wściekłe chiuaua.

- Wariatka jakaś, idiotka, stoi na środku parkingu, idiotka, naucz się jeździć idiotko... - ujadało stworzenie
(które najwyraźniej wcześniej przywaliło z kopa w tył samochodu).

Wysoki dźwięk ujadania na czas jakiś opóźnił reakcje Rodzicielki i sparaliżował mięśnie. Po chwili jednak doszła do siebie i powoli wynurzyła się całkowicie zza swego auta. Ponieważ wysiłek spowodowany dwukrotnym, nieudanym zaparciem nadał twarzy Rodzicielki zdrowych, radosnych rumieńców, ba nawet wycisnął kilka kropeleczek potu na czole, a poza tym gabarytem swoim przewyższała ona dwukrotnie, a nawet trzykrotnie pieska chiuaua, sucz podwinęła ogon i ze skowytem schowała się w dyskoncie pod pudłami po ogórkach.

To przykre wydarzenie złamało nieco ducha w Rodzicielce i kazało jej wierzyć, że może od tej pory liczyć wyłącznie na siebie. Tym bardziej, że minęło ją kilka osób, które nie zareagowały na zdarzenie w żaden sposób. Zaparła się tedy Rodzicielka i ostatkiem sił pchnęła wehikuł, który począł się toczyć. Teraz należało mu jeszcze nadać odpowiedni kierunek. Co się jednak nie udawało, gdyż kręcenie kierownicą bez wspomagania, z głową wetkniętą pomiędzy auto a zamykające się drzwi przednie nie jest łatwe.

I nagle, w świetne zachodzącego słońca pojawił się ON – PAN W OGRODNICZKACH. Lico jego szlachetne było od dobrych uczynków, a uśmiech najszczerszy na świecie.

Pan w ogrodniczkach, na wydyszane przez Rodzicielkę zapytanie:

- Pomoże mi pan.

Odkrzyknął radośnie:

- Pewnie, że pani pomogę!


Po czym zaparli się razem i przepchnęli auto na brzeg parkingu. Ale nie koniec na tym. O nie. Zaledwie początek. Otóż kiedy auto stało już bezpiecznie z brzegu parkingu, a Rodzicielka oczami duszy widziała siebie jak popyla z siatami 5 kilosów do domu, pan w ogrodniczkach zapytał nagle:

- A co tam się stało? Odpalić nie chce?
 - Ano nie chce. – odparła Rodzicielka kierując ku panu pełne błagania spojrzenie.
- No to zobaczymy. – rzekł pan przekornie i zasiadł za sterem okrętu.

Pierwsze próby przyniosły marny efekt. Pan przełączał pstryczek od gazu to w tę do we wtę i zrazu zdawało się, że nie wie co ma robić. Ale to tylko złudzenie było. Bo po kilku próbach auto nagle odpaliło, zakasłało, zakrztusiło się i… zaczęło działać normalnie. Bez zająknięcia. Rodzicielka podskoczyła w górę z radości, zrobiła salto, piruet i wykonała dwa bezbłędne hołubce, wpędzając w popłoch wychodzące ze sklepu chiuaua.

Ale nie koniec na tym. Pan w ogrodniczkach nie skończył na tym swojej świętej misji. W chwili kiedy Rodzicielka chciała odjechać w siną dal, pan sięgnął w dół i pociągnął za dźwigienkę od przedniej klapy. Stanął następnie nad wnętrznościami wehikułu i ją kontemplować. Co chwila potrząsał jednym z dziwnych kształtów, które się tam znajdowały. Mruczał coś i znowu kontemplował.

Rodzicielka patrzyła na niego z podziwem, dopóki nie minęło 8 minut i kolejna potworna wizja stanęła jej przed oczami. Wizja rozpuszczonych doszczętnie lodów, które spoczywały w jednej z siatek. Nagle jednak pan skończył kontemplować wnętrze auta i – ku uciesze Rodzicielki – stwierdził, że samochód będzie jeździł. Jęła tedy Rodzicielka dziękować wybawcy i chwalić jego szlachetność. Na kolana padła i po rękach złotych całowała, ale chyba za bardzo się starała, ponieważ pan chyba stwierdził, że jeszcze nie zasłużył na taką wdzięczność, padł więc na twarz i zaczął oglądać wehikuł od spodu. Najpierw z boku, potem z przodu, potem znowu z boku...

Dzięki Bogu były to już ostatnie oględziny. Pan jeszcze posłuchał pracy silnika, trochę pokontemplował, o coś zapytał, trochę poopowiadał jakie sam lubi auta i już. Rodzicielka pojechała do domu, choć zduszą na ramieniu, bo mimo wszystko wehikuł nie raz przyczyną problemów i wydatków był.

Dwie kompletnie różne reakcje na jedno zdarzenie. Obie bezinteresowne i spontaniczne. I jak tu nie wierzyć w stereotypy. W końcu one nie są nieprawdziwe, tylko upraszczające rzeczywistość. Prostota zawsze najlepsza.

Dziękuję panu w ogrodniczkach.

Dziękuję też panu koło Auchana, który pomógł mi, kiedy spadł jakiś tam klem i całą elektrykę szlag wziął.

Dziękuję panu na ul. Chopina, który pomógł zapchać auto na parking.

Dziękuję panom z warsztatu, którzy nie tylko zapchali, ale odpalili auto, a zanim to zrobili pobiegli po gazety, żeby nie pobrudzić fotela.

Dziękuję panu na stacji benzynowej za pomoc w odpaleniu auta i miłą pogawędkę.

Drugiemu panu, który skombinował zakrętkę do wlewu gazu, jak stara nagle nóg dostała.

Tak po prostu jest.

I już.
 

2011-06-18

Czas leci jak woda w kranie

Czas leci. Nie da się zaprzeczyć. Najbardziej to widać po czyichś dzieciach.

Ale jak to widać po swoich.

Przyszedł czas – zupełnie jakoś niespodziewanie – kiedy w domu, pomiędzy pokojami, w łazience, w kuchni przy wodopoju przemieszczają się – niczym członkowie rodziny – dziwne stworzenia. Są niewielkie, mają duże oczy i chyba nie potrafią mówić. Za to są kolorowe. Mocno kolorowe. Z przewagą różu.Takiego RÓŻU J%$#@&UĆ TWOJA MAĆ!‼ Jedno stworzenie ma długie blond włosy, 11 lat i siedzi u Starszego Skorpiona Sztabowego w kącie za łóżkiem. Dajmy jej na imię Marysia. Drugie stworzenie ma włosy półdługie, ciemne, 13 lat i najczęściej rysuje coś różowego w pokoju Młodszego Skorpiona Sztabowego przy biurku. Niech będzie Basia.

(Prawdziwe imiona stworzeń znane tylko redakcji.)

Trzeba tu jeszcze dodać, że stworzenie z ciemnymi włosami chodzi do klasy z Adim i większość czasu spędzało początkowo w jego pokoju. Tenże jednak odrzucił względy niewiasty (choć starała się potwornie), a widząc to Młodszy Skorpion Sztabowy ulitował się nad pokrzywdzoną i przygarnął ją, jak to ma w zwyczaju.

W ogóle zarysowują się już pewne znaczące cechy skorpionów. Adi jest raczej mało wylewny i dla niego dziewczyna musi być tajemnicza. Poza tym nie da się ukryć, że chłopak idzie w ilość, a nie jakość. Najlepsza jest sytuacja kiedy ma się dziewczyn kilka, a tak w ogóle to każda, która się na niego patrzy – kocha go. Po prostu. Patrzy = kocha. (eh no kto tak nie miał). I tak np. z Marysią Adi się spotyka, ale tak naprawdę jest zakochany po uszy w zupełnie innej dziewczynie, którą obserwuje na przerwach, ale wstydzi się podejść. Na ostatniej dyskotece, zachęcany przez rodzicielkę miał poprosić wybrankę do tańca. Walczył ze sobą cały wieczór. Niestety zatańczył tylko z jedną dziewczyną, tą która go siłą zaciągnęła na parkiet.

Młodszy Skorpion Sztabowy idzie w jakość. Obmyśla jak będą wyglądały randki i kupuje prezenty. Dziewczyna musi być wesoła, musi się śmiać z jego dowcipów. No i musi być ładna. Chociaż to pojęcie jest tutaj niezwykle względne. Nie wiem, może rodzicielkom po prostu na starcie żadna się podobać nie będzie. Jednakże dziewczyny Kuby są dziwne. Przede wszystkim mają różne defekty. Jedna sepleniła, inna miała dziwnie podkrążone oczy i prawdę mówiąc była mało… dziewczęca. No, ale to chyba kwestia gustu.

Skorpiony są teraz na etapie randek w postaci spędzania dwóch godzin na gadaniu przy szlabanie w drodze ze szkoły. Ale ostatni wypad do dziewczyn (Marysia i Basia są siostrami) ze zwykłego spaceru przeistoczył się w przygotowania do lotu w kosmos. Kąpiel, czyszczenie i obcinanie paznokci, układanie włosów, kupowanie czekoladek, zrywanie kwiatów itp. No, ale na to rodzicielka narzekać nie może.To akurat jest dobre.

Kolejny etap to wymiana tajemniczych listów i prezentów. Wszystkie rodzicielka uwiecznia na fotografiach i skrzętnie opisuje. Zresztą Skorpiony też przechowują je jak trofea i przy każdej okazji chwalą się nimi. Wyjątkiem są listy, które dostaje Kuba. Tych nikomu czytać nie wolno.

Czas leci jak woda w kranie. Jeszcze niedawno.




A dziś.



2011-06-17

Łikęd bejbe

Człowiek... każdy człowiek ma w życiu pewne priorytety. Coś jest ważniejsze od reszty. Dla jednych jest to obowiązek, dla innych relaks i przyjemność, dla jeszcze innych jeszcze co innego. Pewnie szlachetniej byłoby przynależeć do tej pierwszej grupy. Dzieci jednakowoż rzadko do niej należą. Choć są wyjątki. Oj są. Skorpiony nie są wyjątkami. Oj nie są.

Priorytetem dla Skorpionów jest komputer. Taki wiek można powiedzieć, wpływ grupy rówieśniczej i takie tam banialuki. Ale faktem jest, że komputer to centrum wszechświata, przyczyna radości i smutku, euforii i rozpaczy, dumy i upokorzenia... być albo nie być...

Ponieważ w trakcie roku szkolnego komputer jest dostępny dla Skorpionów prawie tylko w weekendy (czyt. łikendy), to właśnie on, ŁIKEND stał się miarą szczęścia, normą spełnienia, standardem dosytu i błogiego zaspokojenia. Każda stracona w jego trakcie minuta sprawia, że na gładkiej tafli szczęścia pojawia się rysa, która niszczy jego idealną strukturę i zakłóca jego ideał. Nie daj Bóg przydarzy się kara jaka, jednodniowa na przykład. Wtedy depresja murowana. Kara na cały łikęd to już potworność, koszmar i makabra.

I otóż Młodszy Skorpion Sztabowy stał się ostatnio ofiarą takiej oto tortury. A że zwykł przelewać swe radości i smutki na papier, powstało takie oto dzieło, które rodzicielka odnalazła całkowicie przypadkowo w koszu na pranie.

  

   

2011-05-26

FCUK

Rodzicielka nie zna i nigdy nie znała się na modzie. Pozostaje w tyle z niewielką kupką ubrań, które (według niej) na nią pasują i (według niej) w miarę dobrze w nich wygląda...

Z tego też powodu wczoraj, w sklepie Netto, Rodzicielka stanęła jak wryta. Stojąc w kolejce, obserwowała jak w kasie obok wrzała jakaś dyskusja. Żadne tam kłótnie czy mordobicie, ot po prostu bardzo sympatyczna, starsza pani nie miała drobnych, jakaś miła pani z końca kolejki miała rozmienić, ale po drodze stał bardzo niesympatyczny pan, który ogólnie mówiąc utrudniał.

Nie było w tym nic dziwnego, jednak Rodzicielka, patrząc na bardzo sympatyczna, starszą panią odczuwała jakiś dyskomfort, niekonsekwencję jakąś w tym widoku czuła.

Lustrując uważnie babcię i analizując szczegóły jej wyglądu i zachowania wpadła w końcu na trop.

Otóż bardzo sympatyczna, starsza pani ubrana była w młodzieżową bluzę z kapturem, w kolorze kremowym... lub jasno łososiowym, choć mógł to być też beżowy... albo bardzo jasna kawa z mlekiem... nieważne... nie to niepokoiło Rodzicielkę. Ważne było to co było na bluzie.

Otóż Rodzicielka, jak już wspomniała, nie zna się na modzie, a już francuskie firmy w ogóle przepadają w tej otchłani niewiedzy. Stąd też sympatyczny napis:
 



spowodował - i jak najbardziej miał prawo - pewne u Rodzicielki zaniepokojenie.

A u Was?
 

2011-03-22

Biologia

W szkole, na przyrodzie dominuje temat płciowości człowieka. W podręczniku cały czas przewija się golizna, organy wewnętrzne, macice, prącia i inne sprawy, na których widok Młodszy Skorpion Sztabowy, tudzież Starszy Skorpion Sztabowy na zasadzie zapuszczania ciekawskiego żurawia, reagują obrzydzeniem.

Dziś - PRZY OBIEDZIE - wpłynął temat robienia TEGO.

MSS: ... a bo koledzy mówią, że żeby zrobić dziecko trzeba wkładać tego... no... eee nie chce mi się o tym gadać.
R: To nie słuchaj kolegów. Masz wiedzieć tyle ile mówi pani od przyrody.
MSS: W ogóle to Karol mówił, że ten... no... że widział jak jego rodzice TO robili i on mówił, że się przestraszył, bo powiedział, że jak się TO robi, to nie można oddychać.

2011-03-17

Baśń o wojowniku Arnoldzie

Ponieważ blog ten jest luźnym zapisem z życia Skorpionów i twórczość radosna nie raz znajdowała swe miejsce pośród postów, dziś więc zamieszczam dzieło Młodszego, a właściwie zadanie domowe, które polegało na napisaniu baśni na dowolny, fantastyczny temat.

Kto chce niech czyta.
Acz nieobowiązkowo.

Ocena pani od polskiego poniżej. Nie wiem czy 4- to dobra ocena w tym wypadku. Obniżona przez błędy interpunkcyjne (!). Może faktycznie, nie ma co przyzwyczajać młodzieży do łatwych sukcesów. Ale można też przy okazji ubić zapał.


*     *     *



BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ

Legenda o wojowniku Arnoldzie


Rozdział 1.

ARNOLD NAPOTYKA DZIWNEGO STWORA

Arnold był dzielnym i silnym wojownikiem,chociaż nie zawsze rozwiązywał konflikty mieczem. Miał 29 lat.

Mieszkał w lesie niedaleko miasta Daros. Miał tam niewielki domek przy leśnej ścieżce, w którym dach był cały podziurawiony, drzwi były ze spróchniałego drewna, a okna z powybijanymi szybami.

Arnolda jedyną linią obrony przed dzikami i wilkami i - tym najgorszym - demonami był jego miecz. Wszystko było stare i zniszczone, prócz tego miecza, który miał od urodzenia.

Kiedy Arnold był mały rodzice włożyli go do małej łódeczki z tym mieczem, położyli na wodę, a on odpłyną, ale widział jak demony zabijają jego rodziców. Przez 8 lat wychowywał go leśniczy, który potem zmarł. Arnold w wieku 8 lat musiał radzić sobie sam.

Nie było łatwo, ale przetrwał do wieku 29 lat.

Pewnego dnia Arnold jak to zawsze o godzinie 15:30 wyszedł na polowanie i tam w głębi lasu ujrzał piękną dorodną sarenkę. Korzystając z tego, że sarna go nie widziała puścił dwie strzały w jej kierunku. Jedna trafiła w nogę, a druga w drzewo. Spłoszył sarnę, ale wyruszył za nią. Gdy tylko zauważył. że ucieka wystrzelił jeszcze dziewięć strzał i spudłował. Sarna doprowadziła go do pustkowia i wyzionęła ducha. Arnold rzucił się w kierunku sarny zanim jakiś dzik ukradnie jego zdobycz. Po podniesieniu sarny położył ją na plecy, porozglądał się dookoła. Usłyszał szelest i krzyknął puszczając na ziemie zdobycz:

- No co wyłaź potworze, chcę zobaczyć twoją głowę, żeby ją przestrzelić i....

I tu skończył bo bestia skoczyła na niego i zaczęła uderzać Arnolda swoimi wielkimi pięściami, a Arnold bronił się łukiem, a gdy bestia zniszczyła łuk co bardzo rozzłościło Arnolda odepchnął demona i powiedział ze smutkiem i wściekłością:

- Zniszczyłeś mój łuk demonie!

Na co stwór wydał z siebie okrzyk bojowy, co brzmiało coś jak goryl, a potem znowu zaatakował. ale tym razem Arnold zdążył przeszyć go nożem.

Podniósł obie zdobycze i szczęśliwy, że dokonał zemsty za zniszczenie łuku i że wraca z dwoma zdobyczami do domu,pomaszerował do chałupy. Gdy do niej doszedł, kopniakiem rozwalił spróchniałe drzwi, które rozpadły się na kawałeczki. Położył sarnę na ziemi, a dziwnego"goryla" - jak nazywał stwora - na stole.

"Goryl" był identyczny jak zwykły goryl,ale odróżniał się kolcami na rękach, ogonem i rogami. Arnold uznał nazywać to stworzenie demonem, odkroił mu nogę, która posłużyła mu za kolację, a po posiłku położył się na materacu i usnął chrapiąc dosyć głośno.

Rozdział 2.

KRÓL ZAPRASZA ARNOLDA DO ZAMKU DAROS

Kiedy wieść o zabiciu „goryla” się rozeszła, Arnold został zaproszony do zamku przez króla Morfeusza. Chciał on omówić z nim kilka spraw na temat demonów. Gdy Arnold dotarł do zamku straż nie przepuściła go przez bramę, bo uznali go za włóczęgę, a wtedy on oznajmił im:

- Jam jest Arnold i mam stanąć w obliczu króla Morfeusza, a jeśli mnie nie wpuścicie to…

Na to strażnik bez żadnych obaw spytał:

- To co ha! ha! ha! ha! Co nam zrobisz?

Zezłoszczony Arnold pokazał im jego miecz, na co strażnik krzyknął do innego strażnika na górze:

- Otworzyć! Otworzyć bramę! Szybciej!

Arnold zadowolony przejechał przez bramę z dumną miną, a gdy jechał przez wioskę widział wszystkich wystraszonych mieszkańców, którzy patrzyli na niego.

Gdy dotarł do sali tronowej pierwsze pytanie które zadał było:

- O panie skąd ten strach w ich oczach?

A Morfeusz po zastanowieniu odpowie-dział:

- Z tego powodu, dla którego ciebie tu kazałem przyprowadzić… tak demony.

Arnold spytał:

- Co mam zrobić? Mów co?

- Słyszałem że dobrze walczysz prawda? - spytał król.

- Tak panie bardzo dobrze! - odparł Arnold.

- A więc dam ci kilku ludzi, abyś razem z nimi wyruszył i wybił demony grasujące w okolicy.

Na to Arnold odpowiedział godnie:

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem królu.

Morfeusz widząc w nim nadzieję na zwycięstwo z demonami odpowiedział:

- Świetnie, idź więc odpocząć w pokoju, który dla ciebie przygotowała służba, bo zaczynamy z samego rana!

- Tak panie. - odpowiedział Arnold i jak powiedział, tak i zrobił.

Rozdział3.

ARNOLD WALCZY Z DEMONAMI PRZED MURAMI ZAMKU DAROS

Arnold z samego rana wyruszył z czterema najlepszymi ludźmi króla. Czekali do wieczora przygotowując zasadzę. Demony zjawiły się, a swoim ogonem potrafiły przeciąć drzewo. Jeden z ludzi oberwał z ogona, a wtedy drugi wziął go i zaciągnął za krzaki.

Arnold miał kolczugę ze skóry demona i mógł obrywać z ogona i nic by mu się nie stało.

Po zabiciu 4 czy 6 demonów reszta się wycofała. Było 2 rannych, których zaciągnięto do zamku gdzie uzdrowiciele pomogli wyleczyć rany w walce z demonami, a na dowód pokonania demonów Arnold przyniósł głowę demona. Król wynagrodził grupę, a następnie zaprosił do siebie pięciu najlepszych(razem z Arnoldem) i prze-mówił:

- Słuchajcie dam wam 50 ludzi i podążajcie do zamku wrogiego czarodzieja. Przynieście mi jego głowę, a tak was wynagrodzę jak jeszcze nigdy!

Na to Franki, jeden z rycerzy, a inni byli to Alan, Gorn i Diego – odpowiedział:

- A jak nie wrócimy żywi?

Tego król się nie spodziewał i odparł szybko:

- Idźcie do łóżek, jutro wyruszamy.

I odszedł. Wtedy wojownicy poszli do łóżek,ale Arnold nie mógł spać, bo ciągle dręczył go strach, że może zginąć, że nie przeżyje,ale na szczęście wkrótce stres zniknął i cała drużyna zasnęła jak pozabijana,chrapiąc, ale nie dorównując Arnoldowi, który chrapał najgłośniej.

Rozdział 4

SZTURM NA ZAMEK WROGA ZŁEGO CZARODZIEJA AZWOTA

Zamek wzbudzał lęk w żołnierzach.

Zaszturmowali na zamek. Arnold pierwszy gnał na swym rumaku, a zanim cała kawaleria. Pierwsze strzały orków był niecelne i tylko jeden kawalerzysta został trafiony, ale następna fala strzał była bez pudła. Po przedostaniu się do zamku wroga można było rozprawić się z wrogimi orkami i demonami. Arnold powalił 2 demony i 4 orków i od razu pobiegł do wież,gdzie Azwot strzelał piorunami w ludzi. Nieważne mu było, że przy tym zabijał też swoich ludzi. Wtedy Arnold ujrzał piękną kobietę uwięzioną w klatce i krzyknął

- Azwot przestań!!!

To rozproszyło go i zaczęli walczyć. Azwot swoją czarną laską, a Arnold swym mieczem. Udało się, w końcu odciął Azwotowi głowę inie zastanawiając się długo uwolnił kobietę mówiąc:

- Chodź że piękna pani, bo tu jest niebezpiecznie!



Na co ona odparła:


- No co ty serio? Nie wiedziałam, aż do terazwiesz?

Zaczęli uciekać, lecz gdy tylko zeszli z góry ujrzeli stado pozabijanych ludzi, orków, demonów i tylko najlepsza trójka tam została.

Rozdział 5.

POWRÓT DO ZAMKU I WESOŁE ZAKOŃCZENIE

Okazało się że piękna kobieta ma na imię Katarzyna i po powrocie do zamku zostali wyklaskani, a król wynagrodził ich własnym zamkiem i kilkoma ludźmi. Arnold i Kasia wzięli ślub i Arnold zatrudnił trzech najlepszych do ochrony, razem z 50 innymi ludźmi.

Potem wieśniacy wybudowali sobie w zamkach chałupy i ten zamek rozwinął się w wielkie królestwo, a Arnold był jego królem.

Potem miał dzieci i żyli długo i szczęśliwie. I już nigdy więcej nie musieli walczyć.


KONIEC



BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ BAŚŃ


2011-03-04

Klątwa House'a



House M.D. ... no oby to przyniesło co dobrego.
 

2011-03-02

Świeczka


Woooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooow



2011-02-16

Pierwsza miłość 2

Kontynuując poprzedni wątek...

Rodzina sKRAJu jedzie do Wrocławia, do specjalistycznej poradni okulistycznej. Oczywiście rodzice jadą ze skorpionami, bo ze sobą nie jechaliby tak daleko. Choćby ze względu na korki. Ale to już banał, narzekać na korki we Wrocławiu pffffffffffffffffffff. Nieważne.

W drodze powrotnej panuje cisza. Skorpiony przeżywają swoje powiększone źrenice po atropinie, Tata zamyślony kieruje autem, Rodzicielka wertuje mapę. W pewnym momencie Tata mówi:

- Ty, mama, poszukaj na tej mapie gdzie jest to Wadlewo, pojedziemy zobaczyć jak Śmiałek i Emilka mieszkają.

Po pierwszym rozdziawieniu oczu, Rodzicielka poczęła nerwowo wertować spis miast i wsi w poszukiwaniu Wadlewa.

Nie uwierzycie.

WADLEWA NIE MA !!!





2011-01-10

Pierwsza miłość

U nas ostatnio wielkie emocje wzbudza Pierwsza miłość. Taki serial. Tata ogląda… chyba ze względu na Maryśkę (wredna zołza). Rodzicielka ze względu na Bartka i Ewelinę (tak romantycznie). A skorpiony tylko chyba po to, żeby gapić. Tak Rodzicielka myślała do dziś. Dziś zmieniła zdanie. A właściwie zmiana została na niej wymuszona.

Otóż w dzisiejszym odcinku było o Wekslerowej i Błażeju.Wcześniej ten wątek jakoś się ślimaczył. Dziś co prawda nadal się ślimaczy, ale akcja była (jak to Tata mówi). W tej samej chwili kiedy Błażej w szale namiętności rzuca się na Wekslerową, a ona go policzkuje i wyrzuca z domu, przed telewizorem wybucha zawierucha. Skorpiony podskakują z kucków (bo z emocji w kucki siedzą na dywanie przed telewizorem) i – co tu kryć – wiwatują przekrzykując się wzajemnie:

- No nareszcie ‼!Wyrzuciła go ‼! Powinna go znokautować ‼!
- No właśnie, co on sobie myślał ! Przecież ona stara jest ‼!
- Właśnie, a on młody ‼!
- Oszalał, w takiej… no… starej się zakochał ‼!
(kontrolne zerknięcie na Rodzicielkę czy aby nie oburzyła się na dźwięk słowa "starej")
- No, ale wszystko się wyjaśniło.
- No, na szczęście.
- Stary, ona ci życie uratowała.

2011-01-04

Kwachotka



Kwachotka... tak, żeby była pod ręką... bo nic mi tak humoru nie poprawia jak ta piosenka :)

2011-01-02

Święta, święta i po świętach

 
 
W gruncie rzeczy nie ma znaczenia o której godzinie i w jaki dzień... droga była równie beznadziejna w te i we wte. Po lewej godzina 19.15 dnia 24.12.2010 r. Po prawej godzina 16.14 dnia 28.12.2010 r. (ulica z jednym pasem dla jednego kierunku ruchu :)


Sylwester


(Jak to powiedz coś... gadałem w wieczór wigilijny...)