2010-09-24

Wspominki

Dzisiaj wspominki.

Jako że się z jednostki rodzicielskie (jak to Kuba mówi) non stop przeprowadzają, bo nigdzie im nie jest wygodnie i nawet w obrębie tego samego domu raz śpią na górze, raz na dole, migrują też meble, sprzęty, nie mówiąc już o dzieciach (luz ma Diego, ale on mieszka na podwórku)... więc jako że wciąż jesteśmy w ruchu zawieruszają się wciąż jakieś papiery, dokumenty, biżuteria, notatki, a najbardziej to się zawieruszają ładowarki do telefonów, ale to już bez związku z przeprowadzkami.

W każdym razie wraz z wszystkimi wymienionymi wyżej rzeczami, zawieruszają się też wszelkie liściki, laurki i notatki odręczne, dzięki czemu ten blog swego czasu hulał, a teraz trochę przygasł.

Kiedy już przeprowadzka ucichnie, niektóre rzeczy się znajdują. I jedną z takich odnalezionych rzeczy jest list pokutny od dzieci, który chyba z pół roku wisiał na tablicy korkowej, nad biurkiem rodzicielki, tak jej się podobał. List zamieszczam poniżej, a uwagę należy zwrócić nie tylko na poważny i wzniosły ton, ale także na wyraz oczu pokutników.




Jakbym to już gdzieś widziała...


 

2010-09-21

Aerobik

OK. Sprawa wygląda tak.

Od jakiegoś pół roku nosiła się Rodzicielka z zamiarem pójścia na aerobik. Nosiła się, nosiła, aż w końcu poszła. Oczywiście podlizuch i kadziarz Młodszy Skorpion Sztabowy twierdzi, że cytuję Mamusia jest chudziutka i jak jeszcze schudnie to zniknie, ale tak dobrze to ni ma. Zapasy są już w ilościach przekraczających wszelkie normy, nie mówiąc już o tym, że noszenie magazynu wszędzie ze sobą staje się coraz bardziej uciążliwe.

Poszła więc Rodzicielka ku wielkiemu przybytkowi o nazwie Aqua Park, w którym to wszelkie aerobiki i inne zajęcia zdrowotne się odbywają.

Łatwo nie było od samego początku.

Już przy wejściu napotkała Rodzicielka pierwszą przeszkodę w postaci zbitej, wrzeszczącej masy wysokości tak około metr dwadzieścia, która stłoczona w holu głównym uniemożliwiała wejście. Zaparła się tedy kobieta, napięła zapasy i mięśnie pod nimi, ostrogi wbiła w ziemię i nie bez wysiłku rozgarnęła masę skrzydłem drzwi wahadłowych.

Następnie dobrnąwszy do punktu informacji napotkała drugą przeszkodę w postaci zbitej, wrzeszczącej masy wysokości tak około metra siedemdziesiąt, która z wściekłością napierała na lichą ladę i przerażone dziewczę za nią. Każdy chciał, aby dziewczę rozmawiało tylko z nim i tylko jemu powtarzało trzynaście razy gdzie, z kim i dlaczego. A wyglądało to mniej więcej tak:

- Proszę pani‼!Zapisy na naukę pływania!?!?!

- Dla kogo?

- Dla nas‼!

- Ale dla dziecka czy dla pana też?

- Dla dziecka‼!

- Ile lat?

- 11!

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- I co ja tam w butach mam wejść?

- No nie w butach pan nie wejdzie.

- Proszę pani, dziewczynka na naukę pływania‼‼

- Ile lat?

- 12.

- Musi pani dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Ale to jak ja mam tak z nią wejść?

- Tak.

- Niech pani jeszcze raz powie, bo ja nie rozumiem.

- Musi pani dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Aha...


- Proszę pani, 10 latek, nauka pływania.

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia muszą być doprowadzone i odebrane przez rodzica.

- Jaaaaaak toooooo?!?!?!

- Proszę pani dziecko na naukę pływania‼‼‼!

- Ile ma lat?

- 10.

- Musi pan dziecko doprowadzić na basen i odebrać. Dzieci do 16 roku życia...
itd.


Stała tam rodzicielka jakieś 7 i pół minuty i w osłupieniu patrzyła na ten tumult potworny. W tym czasie bąknęła kilka razy: Aerobik? Aerobik?, ale z powodu nie posiadania siły przebicia, informacji nie otrzymała i zrezygnowana jęła się przez masę przeciskać w tą stronę holu, która jej się wydała najbardziej przyjazna. Zdeptawszy kilka istnień o jeszcze mniejszej sile przebicia, z prawie zwichniętą nogą, z potarganymi włosami kobieta doczołgała się w miejsce, gdzie ścisk był mniejszy.Tam nagle zobaczyła pulpit, a za nim młodą, rudą wydrę, która na widok rodzicielki rozbłysnęła przebrzydłym, urzędowym uśmiechem.

- Aerobik? – wysapała rodzicielka.

- Pójdzie pani tym korytarzem, tam są schodki na dół. Prosto i w prawo.



Podpiwniczenie przeznaczone na sale do aerobiku były raczej surowe i zimne. Zaraz naprzeciwko rejestracji wyginały się na siłowniowych przyrządach jakieś niezidentyfikowane masy mięśniowe. Za to pani w recepcji była bardzo sympatyczna, oszczędna w urzędowych uśmiechach, konkretna i zdawkowa. Po 5 minutach rodzicielka siedziała na kanapie w holu, w części aerobowej i patrzyła z zachwytem na zgrabne ciała, które wyginały się na sali. To było to. Oczyma duszy już widziała siebie, jak w czarnym trykocie pomyka szpagatami przez salę w stylu Edyty Herbuś.

Niestety tu radość i humor się kończą.

Kiedy zaczęły się zajęcia, jasnym się stało, że przyszli na nie jedynie zawodowcy. Żadnych amatorów. Wyczynowe stroje sportowe, profesjonalne obuwie, wysokiej klasy zapięcia do włosów, butelki z wodą, ręczniki z napisami sponsorów i te sprawy. Na tym tle rodzicielka w czarnych leginsach i w koszulce z kwiatem prezentowała się trochę bezbarwnie. Ale nic to – powtarzała sobie w głowie – grunt to komunikacja. Kwiat na koszulce i czarne gacie to sygnał, żem żółtodziób i nowicjusz. I faktycznie. Po chwili z grupy jędrnych 20-latek wyłoniła się trenerka i podbiegła do rodzicielki.

- Pani pierwszy raz?

- Tak.

- Pierwszy raz w życiu?


(Yyyyyy… nie wiem, to życie już tyle trwa.) - Tak.

- Niech się pani nie zniechęca i nie przejmuje. Na początku mogą być trudności, ale to tylko na początku. Dziś zrobimy i tak lekki trening. W zeszłym tygodniu był tu cały rządek TAKICH pań. I dały jakoś radę.

Rodzicielka jeszcze raz powiodła wzrokiem po sali. Może grubasy schowały się gdzieś na filarami?

- I gdzie one dzisiaj są?

- No właśnie nie wiem. Ale niech się pani nie przejmuje. Początki są trudne. A to jest grupa średnio zaawansowana. Więc da pani radę.


Odwróciła się na pięcie i złośliwie napinając jędrne pośladki odbiegła niczym gazela.
Nie ma co. Zmotywowała Rodzicielkę do pracy nad sobą tak bardzo, że ta oczyma duszy już widziała siebie jak pod koniec tych zajęć, w dramatycznej scenerii błyskającego na niebiesko koguta, zabiera ją karetka, a sanitariusz na noszach co chwila próbuje przywrócić akcję serca defibrylatorem.

Nic to. Po krótkiej pogawędce trenerka założyła na ucho patyczek z mikrofonem i uruchomiła… MUZYKĘ. Fala uderzeniowa wbiła rodzicielkę w ścianę.Trenerka coś tam mówiła do mikrofonu, ale dziki bigbit, który dobywał się niepozornego skądinąd urządzonka stojącego na ziemi sprawiał, że Rodzicielka mogła jedynie obserwować co się dzieje. Po chwili dała się ponieść rytmowi i zaczęła ćwiczyć z grupą.

Przez pierwsze 10 minut szło jej całkiem nieźle. Układ kroków nie był, aż tak skomplikowany. W bok i w bok, rączka, rączka, na cztery, dwa, trzy, cztery, obrót. W jedenastej minucie na czole rodzicielki pojawił się pot. W dwunastej minucie zaczęły boleć nogi. Nie to było jednak najgorsze.

Być może stałe bywalczynie aerobiku, które będą się tu wymądrzać wiedzą, że na takich zajęciach tańczy się jakieś układy. Rodzicielce też coś majaczyło na ten temat. Ale praktyka przerosła wyobrażenia. Po nauczeniu się w miarę jakichś 20-25 kroków, powtarzanych przez trenerkę kilkakrotnie, panie rozpoczęły zawodowy You can dance i bez żadnych powtórzeń zaczęły odstawiać piruety, fiflaki i layouty, których Rodzicielka w żaden sposób nie nauczyłaby się nawet za milion lat. Następne 5 minut spędziła więc wykonując krok podstawowy: w bok, w bok, po czym nie widząc szansy na jakieś ludzkie ćwiczenia poddała się, zdezerterowała i poszła z rykiem do domu.

Strapiony małżonek widząc chmurną minę rodzicielki bąknął coś jeszcze cicho o aqua aerobiku (aerobik w wodzie), ale nie, oooo nie, już ja widzę ten aqua aerobik, aerobik dla grubasów, który w praktyce jest pewnie nauką pływania synchronicznego, połączony z kursem nurkowania i wyławiania pereł.

Nie, dziękuję!




Idę się przeprosić z orbitrekiem, którzy porzucony stoi w holu. Może mi wybaczy.

Czuwaj.

2010-09-17

Bójka w szkole

Relacja Młodszego Skorpiona Sztabowego: Mówię ci mamo, takiej bójki w życiu nie widziałaś. Tak się lali, że do krwi. A było to tak. Tomek mnie zaczepiał i zaczął kopać mój plecak. Ja mówiłem „Przestań! Przestań!” a on dalej swoje. No to Adrian, który mnie teraz lubi (z naciskiem na TERAZ) stanął w mojej obronie i Tomka odepchnął. Wtedy Tomek wpadł w taką wściekłość, że rzucił się na Adriana na oślep. I jeszcze tak krzyczał piskliwie. Adrian go oczywiście jedną ręką przewrócił na ziemię, i go tak przytrzymywał, żeby się Tomek uspokoił. Ale nie. Tomek jeszcze bardziej się wściekł i zaczął się rzucać jak nienormalny i drzeć jakby go ktoś ze skóry obdzierał. Adrian był zdziwiony i mówił mu cicho i spokojnie, żeby się uspokoił. Ja widziałem mamo, że Adrian nie chce się z nim bić, i że bardzo przykro mu było tak trzymać Tomka, a nawet widziałem, że miał łzy w oczach, bo mu było Adriana żal, ale go nie puszczał, bo się bał, że Tomek zrobi komuś krzywdę.

Relacja Tomka: A Kuba i Adrian zaczepiali mnie, a potem mnie bili i pluli i mnie wyzywali. Ja ich nie biłem, tylko raz popchnąłem Adriana i dwa razy Kubę i potem jeszcze kopłem Kubę, bo mnie wkurzył.

Relacja Adriana:

Relacja Kamili
: Plose pani, oni się bili i Adrian i Tomek i Kuba i Sebastian tes. A Tomek to był całkiem cerwony jak burak i strasnie ksycał.

Relacja nauczyciela dyżurującego: Pobili się, tak. Adrian to na pewno, a potem Adam i ten mały… Konrad tak? Ale ja tego nie widziałam.

Relacja pani pielęgniarki: Tomek przyszedł i skarżył się na ból nogi. Odesłałam go na lekcję.

Relacja pani sprzątaczki: Ten… ten mały to się cały czas leje, z kim popadnie (Adrian), a ten chudy podjudza pani, złośliwy jest (Kuba).Ten duży w paski… też nie lepszy (Tomek).


Pani kochana, teraz to pani nie dojdzie kto kogo i dlaczego bił. Oni sami już nie pamiętają.

2010-09-13

DKMS

Co to jest DKMS czytaj TUTAJ. Zarejestrować się można TUTAJ.

Chodzi o rejestrację dawców szpiku dla chorych na białaczkę.

Co to szkodzi? Nic nie boli? A jaki pożytek.




PS. Chciałam tu umieścić fotę mojej kończyny, która po pobraniu krwi zmieniła kolor na biskupi. Pani pielęgniarce wyjątkowo ręce się trzęsły i w efekcie powstał prawie tatuaż z podobizną Marlin Monroe w trakcie wykonywania mostka w piosence Diamonds Are A Girls Best Friend. No, ale dobry uczynek wymaga poświęcenia i nieużalania się nad sobą. Więc foty nie będzie.

Czuwaj!

2010-09-10

Zawieszadełko



To, to coś na co jedni mówią „odstraszacz złych duchów”, a inni „pamiątka znad morza”. Grunt, że wisi na naszym balkonie i przyjemne stuka drewienkami kiedy wieje wiatr. Młodszy Skorpion zasłuchawszy się któregoś dnia stwierdził nawet, że jak się zamknie oczy to się czuje jak w programie tego pana na bosaka (Boso przez świat, Cejrowski). No fakt, jakieś podobieństwa są.

Ja tam przesądna nie jestem. Ale tylko z rozsądku. Mimo wszystko kilka razy się zdarzyło, że takie gadżety, czy to poprzez autosugestię czy inne moce tajemne, zamieszania w domu narobiły.

Jednym z nich był Żyd. Obrazek przedstawiający Ortodoksyjnego Żyda wyciskającego cytrynę do kielicha. Obrazek był bardzo ładny, posiadał śliczną ramkę i kolorystycznie pasował do przedpokoju. W dodatku ktoś jeszcze szepnął do ucha (no właśnie – KTO!???), że jak Żyd jest w domu, to i pieniądze są.Wiadomo człowiek chciwy jest nim się opamięta. To Żyda kupił. I powiesił go w pasującym do obrazka przedpokoju.

No i się zaczęło.

Najpierw dostało się najmłodszemu. W czasie powrotu z jakiejś nadjeziornej eskapady, zbyt szeroko otwarte okno i przeciąg w aucie wywołały u niego postrzał czy jak kto chce lumbago. Od głowy po pas był zesztywniały, a każdy ruch powodował ból. Kto zna Kubę wie jak potworny to był ból i potrafi sobie wyobrazić jak wymownie Skorpion okazywał cierpienie. Dom drżał w posadach,a na wszystkich kryształach w domu pojawiły się pęknięcia. Fakt faktem ból przy tej dolegliwości jest spory i skończyło się na wycieczce karetką do szpitala. (Nota bene tam dopiero stwierdzono co dolega Sztabowemu).

Po Kubie przyszła kolej na tatę. Robiąc porządki w piwnicy spuścił sobie na nogę jakąś część dziwnej maszynerii i zafundował sobie krwawe wybroczyny z ranami szarpanymi i miejscowymi podpuchnięciami od kolana po stopę. Wzdłuż piszczela, co dopowiem jeszcze by wzmocnić wrażenie i grozę sytuacji.Obyło się bez szpitala i co ważniejsze bez karetki.

Niewielka odległość między zdarzeniami kazała Rodzicielce przyjąć pewne podejrzenia. Już wcześniej zdawało się jej, że czuje od obrazka z Żydem jakieś złe intencje. Tego dnia, po wypadku męża najdroższego oświadczyła na głos, że wie czyja to sprawka i jak jeszcze coś złego się wydarzy będzie niewesoło. Co powiedziawszy zarejestrowała lewym uchem syrenę, która zbliżała się do drzwi mieszkania. Po sekundzie do domu wpadł Adi, zalany łzami i zrozpaczony. Pomiędzy strzępami podartych spodni widać było krwawą miazgę, która pozostała po kolanie Skorpiona.

Nie będę tu opisywać co działo się potem z biednym obrazkiem z Żydem. Blog musiałby być od 18 lat, a sceny te przeznaczone byłyby tylko dla czytelników o mocnych nerwach. Dość powiedzieć, że obrazek przestał istnieć.

Drewniane zawieszadełko na razie kołysze się spokojnie i krzywdy nikomu nie robi. Wręcz przeciwnie właśnie, nastroje jakby złagodniały,a na opustoszałym balkonie wciąż kręcą się jacyś goście. Jak nigdy. Może prawdziwie od serca dany.

Buzia Monia.

2010-09-08

Grzybobranie

No dobra, dobra. Już piszę.

Było grzybobranie. Oj było.
Las przychylnie nas potraktował i sypnął skarbami.
Oczywiście najlepiej w rankingu wypadli ci, którzy mają do ściółki leśnej najbliżej, czyli Skorpiony i tu padał rekord za rekordem.
Absolutnym zwycięzcą okazał się Adi, który na 5 sekund przed końcem grzybobrania znalazł zdrowego podgrzybka o średnicy 2 kilometrów (na zdjęciu).




Głowa rodziny też miała swoje 5 minut, tudzież towarzyszący nam goście, którzy niewprawieni, jednak radzili sobie znakomicie.

Rodzicielka nieposiadająca w sobie żadnej ambicji jeśli chodzi o rywalizację, swobodnie pląsała po lesie, uwieczniała zdarzenia na kliszy filmowej, tudzież zbierała materiał do Katalogu Niejedalnych Grzybów Znalezionych w Lesie.



Przy okazji pozdrowienia dla Karoliny i Zbyszka, których zdjęć nie umieszczam ze względu na ochronę danych osobowych, chociaż szkoda, bo Pierwszyraznagrzybach Karolina znalazła chyba najwięcej prawdziwków i każdy jest uwieczniony na focie wraz z uśmiechem, który swobodnie mógłby być uznany za definicję radości. Natomiast Dobryżehoho Zbyszek uległ katastrofie spadając z drzewa, przy czym gleby nie zaliczył, ale obrażeń doznał sporych.

No spróbujmy nie popaść w konflikt z prawem.



Hie Hie