- skakaniem po meblach,
- turlaniem się po wszelkich dostępnych płaszczyznach,
- obijaniem się od ścian, drzwi, okien oraz wszelkich
możliwych pionów,
- ciągłym gadaniem, paplaniem, szczebiotaniem i
śpiewaniem bez zachowania granicy głośności,
oraz problemami ze snem, które objawiają się:
- gadaniem nocnym,
- ruchami rąk i ust symulującymi jedzenie chipsów,
- odczuwaniem sennych kontuzji i alarmowaniem całego
bloku o tychże,
- przychodzeniem do mamy, do łóżka każdej nocy o godzinie
1:38;
a więc z tych wszystkich powodów, Młodszy został skierowany
do lekarza neurologa, który zaliczył Młodszego do grupy dzieci z ADHD.
Zapytany przez brata, a poinstruowany wcześniej przez
mamę czym jest ADHD, stwierdził, że
MA ROBAKA, KTÓRY KAŻE MU BIEGAĆ.
Jakby nie patrzeć – prawda.
Młodszy otrzymał górę homeopatycznych kuleczek, które
mają działać na niego uspokajająco. Przy czym pierwsze mają ułatwić zasypianie,
drugie ograniczyć odbijanie się od płaszczyzn oraz turlanie, a trzecie –
położyć kres jedzeniu chipsów przez sen.
O kuleczki Młodszy domaga się sam każdego wieczora,
dumnie celebrując spożywanie leku, nadając każdej kuleczce nazwy i odróżniając
smaki – od pomarańczowego po naleśnikowy.
Jak dotąd leki nie zredukowały objawów chorobowych,
natomiast dodatkowo (nie wiem czy potrzebnie) wzmogły zachwyt Młodszego nad
zdobyczami medycyny naturalnej, który co rano, o 7-mej , wita mamę niczym
skowronek – U NIEJ W ŁÓŻKU – następującymi słowami:
MSS: Kurcze mamo, ale się wyspałem. Te kuleczki są
niesamowite.
R: Właśnie widzę… :/
MSS: Naprawdę. Pomagają mi. Pomagają mi kuleczki i to, że z
tobą śpie.
No nic. Poczekamy. Homeopatia działa powoli, ale jak już
zadziała… to ho ho…
Rodzicielka ma nadzieję, że jak nie zadziałają, to na pewno
zadziała efekt placebo, bo Młodszy wierzy w kuleczki, jak w świętego Mikołaja.
Opóźnione działanie leków można było odczuć i usłyszeć
wczoraj, podczas dwugodzinnego oczekiwania na wizytę u innego lekarza.
Oprócz ślizgania się po korytarzu, turlania, odbijania od
ścian jak mucha w słoiku, policzenia wszystkich gum przyklejonych do siedzeń w
poczekalni, przeczytania na głos i zinterpretowania po swojemu wszystkich haseł
na plakatach wiszących na ścianach, wytarcia klamek przy wszystkich dwudziestu
drzwiach, które się tam znajdowały, zapukania do przynajmniej połowy, Młodszy
postanowił rozruszać smętne, poczekalniane towarzystwo arią operową odśpiewaną
na całe gardło w czasie korzystania z toalety, która znajdowała się akurat w
połowie korytarza.
Szpitalny wystrój poradni – kafelki, niedomykające się
drzwi WC, olejne lamperie – sprawiły, że pogłos niósł się jak w Operze Leśnej w
czasie Festiwalu Piosenki.
Na koniec Młodszy ucichł, po chwili dał się słyszeć
odgłos dość dużego wysiłku, następnie głośne chlupnięcie i na deser okrzyk
mojego samodzielnego dziecka:
MSS: Mamoooooo… tutaj w kiblu nie ma papieruuuuu…
Poczekalnia zadrgała w tłumionym chichocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz